Czyż nie tak właśnie się czujesz, kiedy patrzysz na osobę stale uśmiechniętą, która potrafi dostrzec jasne strony każdej sytuacji, a w trudnych chwilach oznajmić, że jednak się da – bo świat jest przyjaznym i bezpiecznym miejscem? I czy nie masz wtedy ochoty wytknąć jej, jak bardzo się myli? Bo realia są przecież kompletnie inne, niż w tych jej różowych, zakrzywionych okularach!
Ale złość to zaledwie wierzchołek góry lodowej, pod którą kryje się jedynie smutek. Bo, na dobrą sprawę, Ty sam też próbujesz – tylko że jakoś do tej pory nie za bardzo Ci to wychodzi.
Pozwól jednak, że pokażę Ci, że sami często nie dajemy sobie szans na optymizm i zamykamy przed nim drzwi. W jaki sposób to robimy? – Czytaj dalej.
Przenieśmy się na chwilę na siłownię.
Postanowienie noworoczne – jak na nie przystało – już w styczniu odziało Cię w strój sportowy (rzecz jasna obcisły, bo warto mieć styl) i zagoniło na siłownię – całkiem zresztą słusznie. Pakujesz torbę, motywację, i do przodu! Z rozmachem kupujesz karnet – od razu na cały sezon, a co! Przebierasz się, wchodzisz na salę. Usadawiasz się na jednym ze sprzętów, kierując się głównie intuicją gdzie położyć ręce, a gdzie nogi.
No to jedziemy! Dziesiąte, piętnaste, dwudzieste powtórzenie… przy trzydziestym zastanawiasz się, czy aby na pewno to był dobry pomysł. Rozglądasz się po sali i widzisz, że wszyscy dookoła ćwiczą jak dobrze naoliwione maszyny. „No dobra, zostaję, na ewakuację zawsze przyjdzie czas.” – postanawiasz.
I kiedy ledwo dobijasz do 35-tego powtórzenia, do pobliskiej aparatury ćwiczebnej zasiada stały bywalec siłowni – wnioskujesz po wielkości jego muskułów, oraz niekończącej się liczbie żwawych powtórzeń, które z miejsca zaczął wykonywać. „Chciałbym już być w tak dobrej formie.” – rozmarzyłeś się, albo i może nieco zmartwiłeś – „Dojście do niej zajmie mi pół roku, może nawet rok, ale dam radę.”
I na tym kończysz, a raczej zaczynasz – zmagania z kolejną machiną, do której ponownie nie masz pojęcia, z której strony podejść. Ale pomimo to robisz to. I dwa dni później. I za miesiąc też.
A dlaczego nie przerwałeś tego pasma udręk i nie uciekłeś stamtąd, kiedy przyszło pierwsze zniechęcenie? – odpowiedź jest prosta: bo wcale nie zakładasz, że ten wysportowany i umięśniony gość jest szczęściarzem, i że jego cała rodzina pewnie też jest taka muskularna, a może nawet ma koneksje wśród sportowców.
Nie widzisz tego w czarno-białych kategoriach: to się ma, lub nie, przez co nie przyszedł Ci do głowy czarno-biały wniosek: łatwo mu, trudno mi.
Moja forma to moja odpowiedzialność
Jeśli chodzi o mięśnie, sprawa wydaje się oczywista i raczej jej nie kwestionujesz. To, w jakiej jesteś formie, głównie zależy od Ciebie. Jeśli wolisz pączki, to nie oszukujesz się mówiąc, że to warzywa. Wiesz, że tuczą – tak samo jak wiesz co robić, żeby stracić na wadze, a zyskać na formie. Nie stwierdzasz, że kondycja fizyczna to magiczna umiejętność, zakodowana w łańcuchach DNA, albo tajemna wiedza przekazywana jedynie w hermetycznie zamkniętych kręgach.
Umysł a ciało
Nie masz może czasami przekonania, że kondycja, w jakiej utrzymujesz swój umysł, działa na kompletnie innych zasadach niż ciało? Że to trochę tak, jakby jedno i drugie miało zupełnie innego właściciela, i nie były ze sobą niczym połączone?
A może wydaje Ci się, że sprawność umysłu nie zależy od tego, co robisz? Że z „muskułami” takimi jak: optymizm, nadzieja, wiara w siebie, po prostu się rodzisz, lub też nie – jeśli miałeś pecha. „Ja tak już mam” – i nic z tym się zrobić nie da.
No więc… ja w tym dramacie chcę wcielić się w rolę adwokata Twojego diabła (lub anioła – zależy jak na to spojrzeć ;-) ) i wsadzić kij w mrowisko.
Otóż umysł przypomina mięśnie. Jeśli chcesz być w formie – musisz ćwiczyć. I tak samo jak z mięśniami – ta partia, którą ćwiczyć najczęściej – pracuje najlepiej.
Silna wola, cierpliwość, koncentracja, uwaga, optymizm, pozytywne myślenie, motywacja, wiara w siebie – traktuj je wszystkie jak mięśnie. Jeśli zależy Ci na ich świetnej formie – zaproś je do siłowni.
Ciało
Jednak najczęściej tego nie robimy, no bo jak? – skoro, z powodu własnych przekonań, oddzieliliśmy umysł od ciała. Pozwoliliśmy mu rządzić się na własnych zasadach, które przyrównując do ciała, stają się wręcz niedorzeczne. Spójrz sam:
nikt nie powie, że ktoś, kto jest w świetnej formie fizycznej już się taki urodził, i jak miał roczek, już był atletą;
nikt nie oczekuje, że wyrobi sobie kondycję fizyczną jedną wizytą na basenie;
nikt nie czeka na koneksje, znajomości, tylko wkłada buty do biegania i wychodzi z domu;
nikt nie szuka drogi na skróty, bo wie, że w ten sposób może oszukać jedynie siebie;
nikt nie powie, że osoba w świetnej formie fizycznej nie zna życia i jest oderwana od rzeczywistości;
i nikt nie będzie chciał udowadniać takiej osobie, że miała wyjątkowe szczęście, albo farta, że jest taka wysportowana.
Do ciała potrafimy wykazać wiele zrozumienia. Wiemy, że forma i zdrowie wymaga czasu, pracy i determinacji. Nie oczekujemy cudu, nie zwalamy winy na innych, pecha, lub na cały świat. Nie grzebiemy w swoich genach w poszukiwaniu przeszkód, które, być może, kryją się gdzieś w naszych drzewach genealogicznych.
I choć potrafi skutecznie każdego oszpecić, to jednak nie zastanawiamy się, tylko naciągamy czepek na głowę i wskakujemy do basenu. Tak po prostu. A jeśli nie zależy nam na formie, to wracamy na drogę usłaną pączkami, włączamy telewizję i zapominamy o temacie.
Umysł
Niestety umysł nie za często ma szansę na tak rozsądne podejścia ze strony swojego właściciela. Raczej sobie nie powiemy: „Tak, wiem, rozleniwiłem się i nie jestem w formie”, albo: „Zobacz na tego faceta, jaki optymizm w sobie wyćwiczył.”
Niestety, gdzieś głęboko siedzi w nas przekonanie, że umysłu nie da się ćwiczyć tak jak ciała. Forma jaka jest, taka jest, i z tym się trzeba pogodzić, nie ma wyjścia – a jeśli tego nie zrobisz, to do wyboru pozostaje Ci żal, smutek, złość, pretensje do całego świata, albo zazdrość do tych, którym uśmiech z twarzy tak łatwo nie schodzi.
W ten sposób ciału dajemy szansę. I to nie jedną. Kiedy zobaczymy w lustrze dodatkowe oponki, na wadze dodatkowe kilogramy a na kuchence dodatkowe garnki, zaczyna nas to zastanawiać, drapiemy się po głowie i dochodzimy do wniosku, że może czas najwyższy coś z tym zrobić.
Ale dla umysłu nie jesteśmy tacy łaskawi i traktujemy go znacznie gorzej. Dyskwalifikujemy jego potencjał na starcie. Nie dajemy mu cierpliwości, wyrozumiałości i sprawiedliwości tyle, ile jesteśmy w stanie dać ciału.
"Filozofia, którą kierujemy się względem ciała, jest nam o wiele bardziej pomocna. A ponieważ doniesienia naukowe, jak i zdrowy rozsądek, jednoznacznie stwierdzają, że mózg jest jak mięsień, to może warto czasami zastanowić się na ujednoliceniem polityki względem ciała i umysłu. Ciało nic nie straci, a umysł wiele skorzysta.""
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)