Eksperyment nr 1: Gdybym poprosiła Ciebie, żebyś nie jadła przez dłuższy czas, a w trakcie eksperymentu co jakiś czas oceniała w skali od 1 do 10, jak bardzo jesteś głodna, to przy którym punkcie wyrwałabyś do lodówki?
Eksperyment nr 2: Gdybym poprosiła Ciebie, żebyś włożyła rękę do lodowatej wody i co jakiś czas określała wg tej samej skali nieprzyjemne doznania, to przy którym punkcie chciałabyś już wyjąć rękę? Przy trójce? A może przy czwórce?
Eksperyment nr 3: A gdybym zaprosiła Ciebie na „przejażdżkę“ rowerową, żebyś pojechała tak daleko, jak tylko dasz radę. I znowu, od 1 do 10, przy którym punkcie określającym Twoje zmęczenie, powiedziałabyś: „koniec wycieczki”?
Popatrz teraz na te małe eksperymenty (niestety jedynie myślowe, gdyby były prawdziwe to byłoby ciekawiej :-) ) i powiedz, czy w którymś z przypadków odpowiedziałaś „jeden”? Czy wyjęłabyś rękę z wody z lodem, odczuwając dyskomfort w stopniu 1 na 10? Czy zsiadłabyś z roweru, przy zadyszce sięgającej 1 na 10? Czy rzuciłabyś się jak wilk na zawartość lodówki, przy głodzie, którego siłę określasz 1 na 10?
Wątpię.
Przypuszczam, że przy każdym z tych pytań, Twoja odpowiedź osiągnęłaby 4, 5, a może 6, lub jeszcze wyżej. Bo jest to dla nas całkowicie naturalne, że czasem odczuwamy głód, czasem dyskomfort, a czasem zmęczenie. Stopień nasilenia 1 na 10 możliwych punktów jest dla nas za łatwy. To żaden powód, żeby zrezygnować z wycieczki czy wyzwania. Czekamy pewni siebie na jakąś trójkę albo czwórkę, żeby w ogóle zacząć rozmyślać co dalej.
Mówisz sobie: „Jestem głodna, ale nic takiego się nie dzieje. Ani nie omdlewam, ani nie umieram z głodu. Poza tym wyjdzie mi to tylko na zdrowie.“ Czujesz głód, ale dobrze wiesz, że ziemia się nie zatrzyma, a ptaki nie pospadają z nieba, jeśli odwleczesz w czasie ten swój ulubiony bigos z suszonymi grzybkami i ziemniaczkami.
Podobnie z chłodem. Ile razy przemarzłaś już tej jesieni? Ja mogę spokojnie powiedzieć że na 38 dni, przez które już nam towarzyszy, moje stopy przemarzły co najmniej 38 razy. I znowu: czy wszczynasz alarm za każdym razem, kiedy poranny przymrozek przyszczypie Cię nieco w policzki? Raczej nie. Zimno jest, ale wytrzymujesz – co najwyżej zaparzysz sobie rozgrzewającą herbatę z imbirem i cytryną, kiedy akurat będziesz miała czajnik pod ręką.
Kiedy wychodzisz na rower, to z reguły właśnie po to, żeby poczuć siódemkę, może nawet ósemkę na skali zmęczenia. Taki jest Twój cel, dlatego jedynka zostaje przez Ciebie całkowicie pominięta i niezauważona, bo rezygnując z dalszej przejażdżki już przy niej, musiałabyś wracać do domu po zniesieniu roweru po schodach z drugiego piętra.
OK, powiedzmy to sobie otwarcie – twardziele z nas. Brawo My! Jesteśmy gotowi i wytrzymali na dyskomfort, a nawet ból.
Fizyczny.
Bo jeśli chodzi o psychiczny, emocjonalny – to już całkiem inna bajka. Smutek, złość, poczucie samotności, winy, zwątpienie, strata, porażka – wznosimy się od zera do jedynki i mówimy – dość! Włącza się czerwone migające światło, syreny wyją na alarm, a my krzyczymy: „ewakuacja!“
Weźmy taką porażkę. Starałaś się, pracowałaś, przyłożyłaś się, a wszystko i tak poszło na nic. Egzamin do poprawki, firma nie przynosi zysków, kilogramów przybyło (a miało ubyć), a na dodatek czarnych myśli też nie udało się rozgonić.
To już coś zupełnie innego niż głód. Tu nie siedzisz i nie mówisz sobie: „spokojnie, przecież świat się nie wali, po prostu jestem smutna, posiedzę sobie i posmucę się trochę”. Nie ma mowy. Kiedy łzy, zdenerwowanie, zwątpienie sięgają jedynki, w pośpiechu pytasz: „którędy do wyjścia?”. Włączasz głośną muzykę, wychodzisz z domu, dzwonisz po znajomych, generalnie cokolwiek będzie lepsze, niż zatrzymanie się w ciszy i smutku.
Wcale Ci się nie dziwię, bo logicznie rzecz biorąc, to jest całkiem zrozumiałe. Kto przy zdrowych zmysłach pcha się w paszczę lwa? Kto delektuje się negatywnymi emocjami? No… raczej nikt. Ameryki nie odkryję, jeśli powiem, że wolimy cieszyć się niż smucić, odczuwać dumę niż wstyd, satysfakcję niż porażkę. Nie dziwne więc, że staramy się objechać te wszystkie negatywne emocje obwodówką, trzymając się od nich najdalej, jak tylko się da.
No dobrze, jedziemy sobie tą obwodówką i patrzymy, dokąd nas doprowadziła. Hmm…
Uciekłaś od dyskomfortu, ale niestety nie wpadłaś od razu w rozpostarte ramiona komfortu. Uciekłaś od smutku, żalu, złości, poczucia winy, ale to nie oznacza, że odczuwasz teraz radość, szczęście i dumę. Ucieczka od dyskomfortu nie prowadzi nawet do spokoju i ciszy.
Bo to trochę jak ucieczka z deszczu pod rynnę.
Zamiast czuć, zmuszasz się, żeby nie czuć nic.
Zamiast otwierać się na różnorodność doświadczeń, zamykasz się.
Zamiast uczyć się, to stwierdzasz, że wszystko już wiesz.
Zamiast łączyć się z innymi, zakładasz zbroję i mówisz, że wszystko jest dobrze.
Zamiast spokojnie zatrzymać się i dać sobie czas na przeżycie czegoś nieprzyjemnego, zaprzeczasz i wciskasz gaz, niekoniecznie wiedząc, dokąd się kierować dalej.
Haczyk, co prawda, w tym wszystkim jest tylko jeden, ale za to dosyć spory. Zaprzeczanie i ucieczka od nieprzyjemnych uczuć, wcale nie sprawi, że one znikną. Nadal tam są, i mają się nieźle. To trochę jak ze smokiem z bajki. Póki nie zjawi się odważny rycerz na białym koniu i nie stanie z nim oko w oko, smok będzie grasował w najlepsze i straszył wszystkich wkoło.
Często nam się wydaje, że odwaga to skok na bungee, ratowanie tonącej osoby, albo pilotowanie śmigłowca. To wszystko prawda – owszem. Ale nie potrzeba długiej gumowej liny, ani helikoptera, żeby stać się odważnym rycerzem.
Każdy codziennie spotyka swoje smoki. I codziennie decyduje, co z nimi począć. Albo ucieka, albo stawia im czoła. A pozostanie w niekomfortowym doświadczeniu, choćby kilka chwil dłużej, pomimo że alarm wyje na całego – to dopiero wymaga odwagi.
Dasz radę znieść chłód, głód, zmęczenie, a nawet ból. Dlatego bądź pewna, że tak samo dasz radę znieść smutek, złość, rozczarowanie i porażkę. I nie potrzebujesz do tego ani śmigłowca, ani białego konia. Nie uciekaj tylko dlatego, że w skali od 1 do 10, smutek sięga ledwie pół punktu. Daj sobie czas i spokojnie powiedz: „No dobra, spadłam z chmur, lądowanie było twarde, ale nie ucieknę. Teraz posiedzę i popatrzę, jaki on jest, ten mój smok”.
Zatrzymaj się na chwilę, zanim sięgniesz po telefon do przyjaciela, leki uspokajające, albo zanim pozwolisz myślom popaść w czarną otchłań. Zamknij na chwilę oczy i weź głęboki oddech. Skup się na moment na swoim ciele i zauważ, jak się czujesz, czy coś Cię boli, czy napinasz któreś mięśnie, czy spłycasz właśnie oddech. Powiedz sobie „teraz cierpię, a to cierpienie wygląda właśnie tak.” I oddychaj głęboko.
Gratulacje, stanęłaś właśnie oko w oko ze swoim smokiem. Dokonałaś jednego z największych aktów odwagi, na jakie stać człowieka. Teraz już wiesz, jak wygląda dyskomfort i do czego potrafi doprowadzić. Świat się nie zatrzymał prawda? Nie stanęło Ci serce, nie spadł deszcz meteorów, a ziemia się nie zatrzęsła. Podobnie jak wtedy, kiedy przemarzłaś na mrozie, zgłodniałaś jak wilk, czy zeszłaś z roweru na miękkich nogach. Tyle. Taki właśnie jest dyskomfort. Nie jest przyjemny, to jasne! Ale da się wytrzymać. A wytrzymać warto, choćby po to, żeby się przekonać, że się da. Żeby nauczyć się czegoś nowego o sobie i o swoim smoku.
Odwaga to ten krótki niepozorny moment, kiedy powiesz sobie, że jest Ci nieprzyjemnie, ale mimo to nie zjeżdżasz na obwodówkę. Kiedy spadniesz w dół i powiesz sobie: „dobra, posiedzę i zastanowię się co teraz“. To za tym momentem kryje się wiele nagród takich jak spokój, pewność, wiara, siła. W końcu przecież żaden rycerz nie dostał ręki królewny, ani połowy królestwa, za to że zwiał.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)