Słusznie powiedziane, bo coraz mocniejsze zaciskanie wcale nie jest rozwiązaniem każdego problemu, ani też jedynym wyznacznikiem postępu.
Postęp to nie tylko wciskanie gazu do dechy
Słowo progres pochodzi z łaciny i dosłownie oznacza „iść do przodu”.
I fajnie. Tylko że ta droga nigdy nie jest prosta i nikt nie idzie nią bez żadnych przerw. Bo po prostu się nie da.
Czasami idzie się prosto, czasami w kółko, czasami pod górkę, czasami z górki na pazurki, a jeszcze innym razem trzeba na chwilę przysiąść, rozłożyć piknik i dać sobie chwilę odsapnąć, mniej patrząc na to, ile kilometrów wycisnęłaś, a bardziej na to, jak się czujesz w środku.
Tak wygląda postęp. Ta całość. W tych wszystkich momentach i swoich odmianach.
Tylko że my, ludzie 21 wieku, ludzie nanotechnologii, ludzie szybkiego łącza, ludzie matcha latte, nie za bardzo umiemy się z tym pogodzić. Postęp kojarzy nam się z jednym – z wciskaniem gazu do dechy non stop na prostej drodze.
I kiedy tylko ta droga przestaje być prosta, a tempo jazdy opada – w naszych oczach zaczyna się regres. A to nieprawda. Bo właśnie wtedy może zacząć się rozluźnianie dotąd zaciśniętej dłoni do białych kłykci.
I będzie to postęp przez wielkie pe!
Postęp to także nauka akceptacji rzeczywistości, takiej, jaką ona jest
Kiedyś napisał do mnie sfrustrowany czytelnik: „tak usilnie nad sobą pracuję i nie widzę postępów”. Odpisałam mu, żeby wpuścił do swojego życia trochę akceptacji, a zapewne trochę tej frustracji ubędzie.
Bo postęp to nie tylko zdobywanie i osiąganie, ale także akceptacja:
dyskomfortu,
swoich ograniczeń,
nieperfekcyjnej wersji siebie (i innych),
wersji siebie „wystarczająco dobrej”, a nie „idealnie bezbłędnej”,
dzisiejszej wersji siebie, włącznie z tymi częściami, które nie za bardzo Ci się uśmiechają,
swoich trudnych emocji, kiepskich dni, niemiłych wspomnień, spektakularnych błędów i niezbyt udanych doborów ubraniowych,
tego, że rzeczywistość nie wygląda tak, jak tego byś sobie życzyła,
tego, że nawet jeśli usilnie pracujesz nad sobą, to i tak najprawdopodobniej nie przemienisz się w wersję siebie „wolną od samokrytyki”, „wolną od zmartwień, stresu i strachu”, „wolną od chęci objadania się cukierkami, które strzelają na języku”,
tego momentu, w którym znajdujesz się dziś, z tym wszystkim, co do dziś udało Ci się i nie udało Ci się zdobyć oraz zrozumieć.
Dlatego jeżeli wydaje Ci się, że zaliczasz regres, że nic się nie dzieje, że Twoje postępy stanęły w miejscu, to świetny moment, żeby zastanowić się, czy na pewno rozluźniłaś tę dłoń, w której trzymasz swoje plany i marzenia.
Jeżeli nie, to być może czas spróbować. A postęp, jakim jest nauka akceptacji, wymaga odpuszczania, zwolnienia, wyciszenia. Dla osób, które przywykły do wciskania gazu do dechy, może być jeszcze trudniejszy niż osiągi i zawrotne tempo.
Czym akceptacja wcale nie jest i czym jest
Dla jasności – nie mówię odpuść swoje marzenia, zrezygnuj z planów i daruj sobie ten cały rozwój. Absolutnie nie.
Mówię natomiast to: ćwicz akceptację, bo to bardzo ważna i integralna część rozwoju. I muszę dodać, że jeśli coś akceptujesz to wcale nie oznacza że:
- to uwielbiasz,
- bardzo chcesz takiej wersji rzeczywistości,
- rezygnujesz ze zmian, planów, ambicji.
Akceptować znaczy odpuścić sobie myśli o tym, jaka powinnaś być w tym momencie, co powinnaś robić, co powinnaś była już osiągnąć, jak Twoja rzeczywistość powinna wyglądać. Zamiast tego otwierasz się na rzeczywistość, jaka autentycznie panuje wokół Ciebie i w środku Ciebie.
Przestajesz powinnościować się, znęcać nad sobą i poganiać siebie batem. W ten sposób możesz doświadczyć ukojenia i większego spokoju. Co więcej, całkiem możliwe, że łatwiej Ci będzie znieść faktyczną rzeczywistość, która Cię otacza, niż ciągłe wyrzuty za rzekomy brak postępów.
I to będzie Twój bardzo ważny krok na przód.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)