Ja niestety mam z nią problem. A konkretnie z tym cytatem. Chciałabym uwierzyć Pani Roosevelt, ale nie potrafię. Niby wszystko ładnie, niby pięknie brzmi, a jednak wszystkie komórki mojego ciała, włącznie z tymi szarymi, mówią mi, że coś tu nie gra.
Jak dochodzimy do wniosku, że „coś ze mną musi być nie tak”
„Nikt bez Twojego przyzwolenia nie może sprawić, byś poczuła się gorsza.” – ale czy aby na pewno?
Przecież każdy może chcieć sprawić, byś poczuła się źle. I nie możesz mu tego zabronić, bo nie rozdajesz nikomu żadnych pozwoleń na gruboskórność, agresję albo znieważanie Ciebie. Nie rozdajesz zaproszeń, sugestii ani kart wstępu do klubu „spraw, żebym poczuła się jak ostatnia gamajda”.
Jednocześnie też, nie ma takiej opcji, żebyś przeszła przez życie i nie poczuła się, choćby od czasu do czasu, jak ostatnia gamajda, jak ktoś gorszy od innych, jak ktoś, kto nie potrafi zrobić porządku w swojej głowie ani w swoim życiu.
Nie ma takiej opcji, żebyś nigdy nie spotkała się z atakiem, krytyką, obelgą, niesławą, nawet wcale niezasłużoną. I nie ma też takiej opcji, żeby to zawsze odbijało się od Ciebie, jak od ściany.
Więc coś tu nie gra: bo jeśli nie rozdajesz pozwoleń na obrażanie Ciebie, a mimo to, od czasu do czasu (o ile nie częściej) wpadasz w dołek pod tytułem „jestem gorsza, coś ze mną nie tak, może jednak jestem tą gamajdą”, to co to oznacza?
Poprzebywaj dłużej z cytatem Pani Rooseveltowej, a z pewnością wpadniesz, podobnie jak mucha wpada w sieć pajęczą, na pewien „ciekawy” pomysł.
Otóż przyjdzie Ci do głowy, że to Ty jesteś problemem, że Ty nie radzisz sobie z życiem na tej planecie zaludnionej już prawie 8 miliardami ludzi – bo skoro poczułaś się urażona, dotknięta, poturbowana czyimś brzydkim zachowaniem, to najwidoczniej oznacza, że sama dałaś na to pozwolenie.
Znam takie myśli (nie pytaj skąd…) i wiem też, że potem to już leci z górki:
Najwidoczniej dałam na to przyzwolenie.
A więc to we mnie cała przyczyna tego zła.
A więc jestem winna.
Czemu nie mogę żyć jak normalny człowiek i nie przejmować się tym, co mówią inni?
Muszę coś z tym zrobić.
Muszę więcej pracować nad sobą.
Muszę siebie naprawić.
Muszę pozbyć się takich sytuacji i nikomu nie pozwalać źle mnie traktować.
O! I to jest plan! Taaak!
Dopiero wtedy poczuję się dobrze, silnie, pewnie siebie, kiedy wyeliminuję przejmowanie się tym, co inni mówią, myślą, okazują o mnie i do mnie.
Czyżby?…
Wymaganie od siebie niewzruszoności w niczym nie pomaga
O! I to jest ten moment, kiedy w mojej głowie zapala się czerwona lampeczka. Szczerze to zapalają mi się stroboskopy dyskotekowe, lampy sceniczne i co tam jeszcze mruga na dyskotekach (gdybym chodziła, to bym wiedziała).
Bo dochodzenie do wniosków, że musisz wykroić kawałek siebie (zresztą bardzo ludzki i powszechny), żeby dowiedzieć się, co to szczęście i spokój, wcale i w niczym Ci nie pomaga.
Z dwóch powodów:
Ludzkie zachowania będą Cię denerwować, dokuczać, dołować. Tak było kiedyś i tak będzie w przyszłości. Ty to znasz, ja to znam i wszyscy to znają.
Gdybyśmy tego nie znali, nie istniało by happy hour w barach, kompulsywne kupowanie, kompulsywne jedzenie, e-papierosy, wyparcia, agresja drogowa, medytacja, joga, pisanie pamiętników, wąchanie kwiatków na łące i obserwowanie motylków.
Mniej lub bardziej zdrowe – to wszystko są nasze ludzkie reakcje i próby radzenia sobie ze stresem. A jeśli się przyjrzeć temu stresowi z bliska i dojść po nitce do kłębka, to tym kłębkiem przeważnie (o ile nie zawsze!) okaże się inny człowiek.
To zachowania innych ludzi prowokują w nas coś, uruchamiają mniejsze lub większe lawiny szczęścia albo wścieklizny. To relacje z ludźmi a nie z filiżanką, wywołują w nas miłość, albo traumę.
Ok, filiżankę mogę bardzo lubić a nawet czule do niej mówić, jednak ona do mnie nic nie odpowie (i miejmy nadzieję, że tak pozostanie.) Bo z ludźmi nawiązujemy relacje emocjonalne.
Jeżeli za każdym razem będę wracać do tego samego autopotępiającego wniosku: „Ja jestem winna, to moja wina, nie radzę sobie. Jak mogłam pozwolić komuś sprawić, że poczułam się gorsza?! Przegrałam!” – to nie pomagam sobie ani na kapkę. A zdaje się, że chodziło mi o coś całkowicie odwrotnego.
To, co pomaga
To jak radzić sobie z obraźliwymi wycieczkami w moim kierunku? Co w takim razie jest pomocne? Ano kilka spraw:
Pomocne jest zrozumienie, że zachowania innych ludzi działają jak spust w rewolwerze. Spust sam w sobie nie wybucha, on jedynie uruchamia całą kaskadę zapadek i przekładni, które w efekcie końcowym doprowadzają do wybuchu.
Sam spust, odłączony od reszty całego mechanizmu, to jeszcze za mało, żeby móc strzelać. Podobnie z tym facetem, który wepchnął się przed Ciebie w kolejkę do warzywniaka – to jest właśnie taki spust. I owszem, można go zupełnie zignorować, można obrócić w żart, można mu zwrócić (kulturalnie!) uwagę, i przejść do porządku dziennego, zapomnieć o całej sprawie, koniec tematu.
I tak to będzie wyglądać w udany dzień. Natomiast, kiedy wróciłaś właśnie po ciężkim dniu pracy, i masz godzinkę na ogarnięcie mieszkania i ugotowanie ziemniaków, bo teściowie przychodzą z wizytą, a lubią przyjść wcześniej niż się umawiacie, to ten gość z kolejki nie jest już samym niewinnym spustem.
Nagle odkrywasz się, że jest podłączony do całego mechanizmu wielu stresów, zmartwień i problemów, jakie aktualnie zajmują miejsce gdzieś z tyłu Twojej głowy. Dlatego zachowania innych ludzi będą Cię poruszały, przypominały Ci, prowokowały Cię, nie tylko pozytywnie.
Nawet wiedząc, że to Twoja indywidualna interpretacja faceta z kolejki powoduje, że się wściekasz, (a nie, de facto, on sam), nadal masz prawo poczuć irytację, zdołowanie, albo przejęcie.
Z prostej i tej samej przyczyny: ponieważ jesteś tylko człowiekiem, a nie robotem, i pomimo tej cennej wiedzy, nie zawsze masz udane dni, nie zawsze jesteś w świetnej formie psychicznej i fizycznej, nie zawsze przepełnia Ciebie empatia i autoempatia, nie zawsze masz ochotę postarać się zrozumieć to, o czym napisałam w punkcie pierwszym.
Czasami po prostu musisz uderzyć pięścią w stół (dosłownie), kopnąć pufę, wydać z siebie ryk lwa, albo wyrzucić wannę przez okno.
I teraz uwaga, bo leci ważne: jednocześnie za te momenty NIE MUSISZ robić z siebie przestępcy, który łamie prawo.
Pozwól sobie poczuć się gorzej, zezłościć się, zirytować albo zdołować. Dzięki temu przejdziesz PRZEZ swoją reakcję, a nie OBOK niej – znowu ważne (czyli wtedy, kiedy zabraniasz sobie, mówisz, że „nie powinnam się tak przejmować” itpb. = i tym podobne bzdury).
Jakakolwiek by ta reakcja nie była, jakiekolwiek by emocje się w Tobie nie zrodziły – dajesz sobie na nie pozwolenie i robisz im przestrzeń. Nie wypierasz, nie zabraniasz, nie wstydzisz się ich, nie zaprzeczasz, że coś się w Tobie zagotowało.
I tu ważna uwaga: pozwól sobie na te emocje, ale nie zamrażaj ich w sobie. Pozwól im wejść, przejść przez Ciebie i pójść dalej. Opowiedz, co czujesz, komuś, kto Cię wysłucha, napisz o tym do pamiętnika, wypłacz się, wykrzycz, wyśpiewaj.
I KONIECZNIE dołącz do tego ciało, zacznij się ruszać. Pomóż mięśniom przetrawić hormony stresu, żeby się w nich nie zastały: potańcz z psem, idź na plac zabaw i pohuśtaj się, odkurz mieszkanie 3 razy.
Tak – ludzie będą sprawiać, że poczujesz się źle. I tak – to nie do końca oni, ale Twoje własne myśli powodują Twoją reakcję.
Ale JEDNOCZEŚNIE nie oczekuj, że zawsze będziesz w stanie przeskoczyć przez krytykę, odrzucenie, idiotów, i presję, jak biegacz przez płotki. Zawsze to można chcieć nie dać się sprowokować, ale nie zawsze to Ci się uda.
I to NIE JEST nic strasznego. To jest coś bardzo ludzkiego.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)