„Ostatnich kilka tygodni było naprawdę ciężkich. Staram się zrozumieć, czego mnie nauczyły, jaka wypływa z nich dla mnie lekcja.”
Mój przyjaciel spojrzał na mnie i powiedział: „Zdajesz sobie sprawę, że chcesz przeskoczyć kilka etapów? Musisz poczuć się fatalnie – przez dzień, czy dwa; trochę się pozłościć, podenerować, pocierpieć i porozpaczać. I wtedy możesz doszukiwać się w tym jakiejś lekcji, ale nie przeskakuj etapów. Musisz się wypłakać i pozłościć. A potem możesz intelektualizować i analizować siebie.”
Fragment wywiadu z Emmą Watson
Jak przeskakujemy etapy
Przeskakujemy etap „nieprzyjemnych emocji” na wiele sposobów (telewizor, alkohol, zaprzeczanie, unikanie, perfekcjonizm, zagłuszanie, zakupy, wypieranie, medialne skandale albo angażowanie się w sprawy innych ludzi).
Ale jednym z najciekawszych wg mnie jest intelektualizowanie. Bo na pierwszy rzut oka wcale nie wygląda na przeskakiwanie.
Intelektualizowanie świetnie sprawdza się w rozwiązywaniu problemów: wyrzucili Cię z pracy, zgubiłeś się w obcym mieście, albo wymieniasz uszczelkę w umywalce. Zastanawiasz się, analizujesz, tłumaczysz sobie co się stało, dlaczego do tego doszło, jakie wnioski wyciągnąć i jak teraz postąpić. Czyli włączasz intelekt i dość szybko wymyślasz rozwiązanie.
Emocje, dla odmiany, nie działają tak prosto. Nie da się z nimi tak po prostu przejść od punktu A do B, od problemu do rozwiązania. Emocje trwają, powracają, krążą, rozlewają się, krzyżują się, wpływają i zniekształcają. A tego intelekt nie potrafi ogarnąć tak dobrze jak uszczelki czy mapy samochodowej.
I dlatego możesz analizować, tłumaczyć i przekonywać samego tysiącami logicznych argumentów: „nie mam powodów, żebym czuł się źle”, a i tak czujesz się źle.
Tutaj intelekt (nawet super sprawny) po prostu nie zda egzaminu. Szkoda, bo mielibyśmy prosty, dostępny sposób na każdy problem. A tak, intelektualizowanie pozostaje mechanizmem obronnym, a nie lekiem na całe zło.
Poczuć, czyli co?
Emocje żyją i działają w naszym ciele. Pod ich wpływem, ręce Ci się trzęsą, serce dudni, głos drży, buzia się śmieje, szczęka opada, dech zapiera, a prawda autentycznie boli. I póki mieszkasz w ludzkim ciele (a zakładam, że tak jest), nie możesz obejść łukiem odczuwania emocji, które Ci się nie podobają.
I dlatego niekiedy warto wychodzić ze swojej głowy i przechodzić do ciała. W ten sposób poczujesz swoje emocje, a nie obrobisz je intelektualnie.
Bądźmy szczerzy – „czuję się fatalnie, cierpię, jest mi źle” to wyjątkowo niefajny etap. Nie wiem dokładnie jak on wygląda u Ciebie, ale u mnie często przedstawia się następująco:
„Smutno Ci? – pytam siebie. – No dobra, w takim razie, teraz się posmuć. - odpowiadam sobie.” (dobrze z kimś mądrym pogadać, nie? ;-) ) Padam na fotel, zanurzam twarz w dłonie. Czuję, jakby moja głowa ważyła tonę, na klatkę piersiową nadepnął mi słoń, a każdy najmniejszy ruch kosztował mnie masę wysiłku. Słucham swoich myśli wedle których:
- nie dam rady poradzić sobie z aktualnym problemem,
- to, co mnie spotkało, jest straszne, a przyszłość przyniesie same katastrofy.
Czasami płaczę, a czasami mój nastrój to czarna chmura, która jedynie wisi i zaciemnia okolicę, ale nie pada z niej deszcz. Krótko mówiąc: nic ciekawego!
I tak sobie siedzę w tym mało ciekawym stanie. I nic z tą czarną chmurą nie robię. Nie rozganiam jej na siłę. I (jeszcze) nie staram się zrozumieć, dlaczego tak się czuję, co ta emocja mi sygnalizuje, ani jaka kryje się w tym dla mnie lekcja. To (jeszcze) nie ten etap. Nie robię nic, tylko czuję ten smutek, żal, złość, czy strach.
Uznaję, przyjmuję do wiadomości, akceptuję, robię dla tych emocji miejsce, poświęcam im swój czas i energię. Niech płyną takie, jakie są. Aż przeze mnie przepłyną. Nie zamieniam się w tamę, ani nie zbieram ich w zbiorniki retencyjne.
Dopiero po tym etapie wstaję z fotela, biorę psa i idę na spacer. Słucham odgłosów miasta albo lasu. (Najchętniej śpiewu ptaków.) Zastanawiam się, rozmyślam, analizuję. Wracam, chwytam za klawiaturę i piszę. Albo rozmawiam z kimś, kto rozumie. A jeszcze później wsiadam na rower, albo biegam, ćwiczę. Żeby każda komórka przetrawiła chemiczne składniki moich emocji.
Metody szyte na miarę
Tak to wygląda u mnie. I mógłbyś wywnioskować, że chcę przez to powiedzieć: „zrób tak samo jak ja, u mnie działa”. Ale nie. Tego nie mówię.
Bo najlepsze metody, jak świetny garnitur od krawca, trzeba uszyć na miarę. A w tej kwestii Ty jesteś klientem i Ty jesteś krawcem.
Niektórzy muszą przegadać całą noc. Niektórzy piszą i piszą i piszą, i to jest świetny pomysł, o czym możesz się przekonać tu i tu. Inni siedzą nad brzegiem morza i wsłuchują się w szum fal. Jeszcze inni medytują – jeśli Ty też chcesz spróbować, to zapraszam tu, lub tu.
Czym się kierować?
Uznaj, przyjmij do wiadomości, uszanuj i zaakceptuj fakt, że ludzkie emocje (wszystkie) dotyczą także Ciebie (o ile nie jesteś cyborgiem).
Emocje żyją w ciele i przez ciało przepływają, wycisz intelekt i skup się na ciele, na tym co i gdzie czujesz.
Daj swoim przeżyciom czas, poświęć uwagę, zrób dla nich miejsce.
Zrozumieć co się stało, a poczuć co się stało, to dwie różne sprawy i dwa różne etapy. Pierwszeństwo ma ciało, bo w nim żyją i przez ciało przepływają emocje.
Intelekt musi chwilę poczekać, by zabrać się za swoją (skądinąd genialną) robotę. Dlatego nie przeskakuj etapów, poczuj się fatalnie przez jakiś czas. I nie intelektualizuj. A zobaczysz, że koniec końców poczujesz się lepiej.
Jeśli masz ochotę zgłębić temat, zerknij także na:
- „Dlaczego jednak warto odczuwać negatywne emocje i co dzięki nim możesz zyskać”
- „Ćwiczysz pozytywne myślenie? Świetnie! Jednak dla swojego dobra, weź pod uwagę tych kilka spraw”
- „Pułapka szczęścia – czym jest i jak w nią nie wpaść”
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)