Dlaczego? Bo jesteś tylko człowiekiem – ot i tajemnica odkryta. Wszyscy ludzie tak mają, tak jest spisany kontrakt na życie w tym świecie.
A jeśli chodzi o wracanie na właściwe tory, to jeden sposób sprawdza się najlepiej: rób to świadomie, krok za krokiem. Nie inaczej.
Wracanie na właściwe tory w 5 punktach
Mogłoby się wydawać, że pisząc ten tekst, chcę po prostu trochę się nad Tobą poznęcać i powypominać Ci Twoje błędy. Nic bardziej mylnego – jest wręcz odwrotnie, chcę wskrzesić w Tobie troszkę miększe podejście do własnych porażek. Bo ta miękkość jest tu bardzo na miejscu, skoro owe porażki powtarzały się i zawsze będą się powtarzać.
Jedyne, co jesteś sobie winny, to nie ciągłe wyrzuty i smaganie batem, ale współczucie, zrozumienie, wysłuchanie, pogłaskanie po głowie i ciepłe zachęcenie do tego, żeby podnieść swoje cztery litery i zacząć od nowa. Po raz kolejny (i napewno nie ostatni).
Jak w praktyce wygląda podnoszenie się po porażce i wracanie na właściwe tory? Otóż na przykład tak:
Zauważ, co się stało
Przeważnie rytuał wracania do realizacji długodystansowych planów wygląda tak: ponosimy porażkę, robimy sobie w związku z tym wielkie wyrzuty i zmuszamy do powrotu na właściwe tory.
Tej metody nie polecam. Nawet nie dlatego, że opiera się na wyrzutach i samokrytyce – co powoduje niepotrzebne napięcie i negatywne emocje, a z czasem korozję poczucia własnej wartości.
Nie polecam jej głównie z tego powodu, że nie robi miejsca na zastanowienie się: „Jak to było?”, „Dlaczego tak się stało?”, „Co mnie do tego popchnęło?” Bo to zbyt ważny element całej tej układanki, żeby go po prostu przepuścić przez palce.
Zadaj sobie powyższe pytania, kiedy nie wstałeś się na basen o 6:00 rano, albo kiedy wkroczyłeś dziarskim krokiem do cukierni. Co sobie powiedziałeś tuż przed tymi decyzjami? Co sobie pomyślałeś o swoim przedsięwzięciu? I najważniejsze: co pomyślałeś o sobie? Czy to było coś w stylu: „A i tak mi nic nie wychodzi, równie dobrze mogę pochłonąć cały ten tort, co za różnica?”, czy może coś takiego: „Jestem bardzo zmęczony, czuję to na sobie, dziś sobie dłużej pośpię, nie idę na basen.”
To bardzo ważne informacje, które warto wysłuchać i zrozumieć. Skąd pochodzą? Co za nimi stoi? Skąd wzięły się w Twojej głowie? I czy warto coś z tą informacją zrobić? Jeśli tak, to co? Jak mogę sobie pomóc teraz i na przyszłość?
Zatrzymaj się na chwilę. Wiem, że to niezbyt komfortowa sytuacja, i przeważnie chcemy od niej jak najszybciej uciec, ale tym razem wyjątkowo zrób na nią choćby małą przestrzeń. Weź głęboki oddech. Nie osądzaj siebie. Nie krytykuj. Nie umniejszaj swoich wysiłków. Spokojnie, bez uciekania, spróbuj zauważyć, co się stało.
Więcej o zauważaniu tego co mało komfortowe przeczytasz w tekście: „Nie naprawiaj, nie pocieszaj i nie unikaj – czyli co robić, żeby NAPRAWDĘ pomóc sobie (lub komuś) w trudnej sytuacji”.
Odpuść sobie
Co jest takiego niefajnego w zaganianiu siebie kijem do pracy? A no to, że taka metoda generuje napięcie i stres (kto by się nie stresował wiedząc, że gonią za nim z kijachami?)
Stresujesz się teraz, i będziesz stresował się wtedy, kiedy kolejnym razem spróbujesz swoich sił. Bo przypomni Ci się ostatnia porażka i to, że porządnie Ci się za nią oberwało. Nieważne, czy ktoś inny Cię krytykuje, czy robisz to sam sobie – efekt jest podobny: odechciewa Ci się próbować po raz kolejny, bo wiesz, że wchodzisz znowu w paszczę lwa. Że przy kolejnym potknięciu (a na pewno takowe nastąpi) znowu przejedzie po Tobie walec.
Kiedy zbiór „błądzić to rzecz ludzka” oraz zbiór „przejadę siebie walcem za każdą porażkę” nachodzą na siebie, ich część wspólna nie może wyjść Ci na dobre. Jedyne co zbierasz to straty:
- tracisz entuzjazm do swojego przedsięwzięcia,
- cierpliwość do siebie,
- wewnętrzny spokój,
- siły, żeby próbować ponownie,
- wiarę we własne możliwości,
- przyjazny kontakt ze sobą,
- no i wszystkie potencjalne korzyści, jakie miałeś w planach uzyskać z postawionego przed sobą zadania, bez różnicy, czy to była zdrowa dieta, ćwiczenia fizyczne czy nauka angielskiego.
Myślę, że to wystarczające powody, żeby choćby rozważyć propozycję wybaczania sobie całkowicie ludzkiej tendencji do zbaczania z obranej ścieżki. Odpuść sobie kopanie leżącego. Daj sobie spokój z tym, że krytyka motywuje do działania. I podaj sobie pomocną dłoń. Lepiej na tym wyjdziesz niż na metodzie z kijachem.
O tym dlaczego to, jak do siebie mówisz, przesądza o powodzeniu każdego z Twoich przedsięwzięć przeczytasz w tekście pt. „Chcesz uwierzyć w siebie, realizować marzenia, odkryć swoją pasję i uspokoić umysł? – nie ma lepszego sposobu niż ten”.
Wracaj krok po kroku
Można zboczyć ze swojej ścieżki ociupinkę, ale można i na całego. Najczęściej wybieramy to drugie, bo jak balanga to balanga! Nie zjem jednej kosteczki czekolady, ale całą tabliczkę naraz. To się nazywa zboczyć z drogi, a nie jakieś tam duperele kosteczki.
A zatem mamy tu do czynienia z dużym krokiem w tył, który robi się zazwyczaj szybko i bezproblemowo. Natomiast duży krok na przód już tak łatwo nie przychodzi i raczej nie jednym susem.
Dlatego jeśli głowisz się jak zrobić ten sus, radzę Ci – odpuść go sobie i wracaj krok po kroczku. Daj sobie czas. Usiądź z kartką i ołówkiem, przemyśl spokojnie, zaplanuj i rozpisz sobie wszystko czarno na białym. Co zrobisz, kiedy, gdzie i jak – tak, żeby nie przytłoczyć siebie nawałem pracy. Bo przytłoczenie bardzo lubi się z rezygnacją. A tego przecież nie chcemy.
Doceniaj swoje starania
Krytykować siebie za potknięcia nie zapominasz. A czy pamiętasz, żeby pochwalić siebie za postępy?
Albo jeszcze trudniejsze pytanie: czy pamiętasz, żeby pochwalić siebie za SAM WYSIŁEK, nawet jeśli postępów nie czujesz, a przynajmniej nie tak intensywnie, jakbyś je chciał poczuć?
Czasami tak bywa, starasz się, robisz swoje, nie poddajesz się, a mimo to czujesz, jakbyś stał w miejscu. To też, obok potknięć, element na stałe wpisany w jakąkolwiek pracę. Dlatego tak ważne jest docenianie swoich chęci i starań, a nie tylko efektów końcowych. Kiedy robisz to regularnie, tym samym gromadzisz swoją pewność siebie, jak wiewiórka orzeszki na zimę.
W kryzysowych momentach, kiedy zboczysz z wytyczonej drogi, zasoby pewności siebie pomogą Ci przejść przez nie i podnieść się po nich. Dlatego poklep siebie po ramieniu, uszanuj swój wysiłek, w końcu to nie bułka z masłem.
Daj sobie spokój z perfekcją
No i ostatnia ważna sprawa. Daj sobie spokój z perfekcją. Ponieważ to perfekcja popycha Cię do samokrytyki, stałego nadzorowania każdego najmniejszego kroku, niekończących się wymagań i poprawek, oraz do niezadowolenia ze swoich efektów.
Perfekcja to studnia bez dna. Ile wysiłków byś w nią nie wrzucał, zawsze będzie za mało, bo będą po prostu znikać w otchłani żądań i wygórowanych standardów.
A stąd już niedaleko do lęków, stresu, wyrzutów, i zarzutów, które sam sobie dostarczasz. Jak pisałam w punkcie drugim: im więcej stresu i napięcia, tym trudniej z powrotem wsiąść na tego konia, z którego właśnie spadłeś. Myśl „musi być idealnie” potrafi sparaliżować i odebrać siły z prostego powodu – bo nie ma ludzi idealnych.
W dodatku wcale nie musi być idealnie. Nie musi być bez zarzutu i na sto dwa. Nie musi tak być. Twój wysiłek może być nafaszerowany potknięciami, i jednocześnie nauką na błędach, akceptacją, wybaczaniem, wzlotami i upadkami, jak dobry keks bakaliami. Bo możesz zrobić wiele, ale nie wszystko.
O całej prawdzie o perfekcjonizmie, i jak sobie z nim radzić, przeczytasz tu.
Nie ma w tym nic złego, że zawaliłeś swój plan. Bywa. I nie ma też nic złego we wracaniu na właściwe tory. Tylko w ten sposób udaje nam się cokolwiek doprowadzić do końca.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)