Na przełamanie lodów, odbyliśmy obowiązkową rundkę dookoła ławek ustawionych w literę U. Każdy miał się przedstawić i powiedzieć coś o sobie.
Zawsze przy takich ćwiczeniach mam ochotę powiedzieć: „nazywam się Emilka i uważam, że takie rundki to marnowanie czasu”, ale moja grzeczność i dobre wychowanie nie pozwalały mi na takie ekscesy, więc i tym razem ugryzłam się w język.
Powiedziałam jak się nazywam oraz to, że uwielbiam instrumenty smyczkowe. I że marzę o grze na skrzypcach. Zadowolona z siebie, spodziewałam się aprobaty w stylu: „To ciekawe. Następny.” I tu się grubo pomyliłam.
Bo w odpowiedzi usłyszałam pytanie, które wraca do mnie do dziś: „A co robisz, żeby zrealizować to marzenie?”
Wmurowało mnie.
Owszem uwielbiam smyczki i ich dźwięk (aktualne do dziś), ale przecież nigdy nie chodziłam do szkoły muzycznej, gra na skrzypcach wymaga słuchu absolutnego, nikt w mojej rodzinie nie gra (też aktualne do dziś).
Nie pamiętam dokładnie ani tego co wtedy odpowiedziałam, ani tych zajęć. Za to tego pytania nie zapomnę do końca życia. Proste, dobitne i strzelone w dziesiątkę.
Całkowity brak profesjonalizmu – i co z tego?
Zamurowało mnie, bo prawda była taka, że nie robiłam nic, żeby zrealizować moje smyczkowe marzenie. „Tylko właściwie dlaczego ja nic z tym moim zamiłowaniem nie robię?” – maszyna do rozmyślania, ruszyła, po szynach. Ospale.
W pierwszym odruchu podała mi na talerzu wiele wymówek, które do niedawna uważałam za solidne przyczyny.
Zgadza się, nie chodziłam do szkoły muzycznej. I faktycznie w gronie mojej rodziny nie znajdziesz wybitnych muzyków (nie licząc taty, który gra na gitarze piosenki Tadeusza Nalepy :-) ).
Ale w gruncie rzeczy – CO Z TEGO?
Na szczęście nie do wszystkiego musimy podchodzić z pełną powagą, perfekcjonizmem, profesjonalizmem i kalkulacją zysków i strat.
Cel numer jeden – radocha na całego
Chcesz być szczęśliwa? – Wiem wiem, pytanie zbyt oczywiste, by je w ogóle zadawać. „Jasne że tak!” – powiesz mi. Więc zapytam Ciebie o jeszcze jedno – „Co robisz, żeby to szczęście realizować?”
Dziś, tu, teraz, codziennie, każdego ranka, kiedy się budzisz – co robisz, żeby poczuć szczęście? Skoro tego właśnie chcesz?
Jeśli podobnie jak mój, Twój umysł też czeka w gotowości z całym arsenałem wymówek – to od razu mu podziękuj. „Nie mam czasu, wykształcenia, pochodzenia, koneksji, pieniędzy, talentu”, „Muszę obiad ugotować”, albo „Mój kot potrzebuje kąpieli” idą w odstawkę (wierz mi, kot się ucieszy).
I kiedy będziesz tak prześwietlać wszystkie przyczyny, dla których nie robisz za wiele tego, co daje Ci radość, zwróć uwagę na jedno: czy przypadkiem te wszystkie wymówki (lub jak to nazwiesz – solidne powody) nie są jedną wielką przykrywką? Czy aby na pewno pod nimi nie kryje się drugie dno?
Całkiem możliwe, że robisz tak niewiele z tego, co Cię cieszy, ponieważ stawiasz sobie zbyt wysokie wymagania i oczekiwania.
Na przykład myślisz, że musisz skończyć Akademię Sztuk Pięknych, żeby porysować kredkami Bambino.
Albo, że musisz mieć wykształcenie muzyczne i profesjonalnych muzyków w rodzinie, żeby zagrać „wlaskotka” na pianinie. (!!!)
Jeśli wyczuwasz w sobie takie tendencje – przemyśl jeszcze raz, w jakim celu sięgasz po kredki (szydełko, pędzel, młotek, kij hokejowy)?
- Czy chcesz żeby Twoje dzieła trafiły do Louvre?
- Czy może jednak chcesz się zrelaksować, odprężyć i pobawić czymś co sprawia Ci wiele radości?
Efekt końcowy – mało ważny
Hobby różni się tym od pracy zawodowej, że nie liczy się nic, tylko chwila obecna.
Kiedy śpiewasz, kiedy grasz, lepisz garnki, rysujesz, jeździsz na rowerze, pielisz ogródek, składasz model samolotu, albo wyszywasz krzyżyki – czas staje w miejscu, a Ty zapominasz o całym świecie. W przeciwieństwie do pracy zawodowej, hobby nie wymaga lat przygotowań ani olbrzymiej presji w oczekiwaniu na imponujące osiągi.
Narysujesz błędnie perspektywę. Zaśpiewasz fałszywie. Ulepisz krzywy garnek. – I CO Z TEGO?
Zupełnie nic.
Bo efekt końcowy nie jest tak ważny, jak sama radość z robienia tego, co uwielbiasz.
Jasne, fajnie jest móc oprawić swój rysunek w ramki i powiesić w przedpokoju bez zażenowania. Ale nie taki cel Ci przyświeca, kiedy kładziesz się na podłodze i rozkładasz swoje kredki. Cel jest tylko jeden – radość tworzenia.
Bez stresu, bez presji, sama radość
Kilka lat później wyjęłam urodzinowe prezenty ze skarbonki i kupiłam sobie skrzypce! Ba! Kolejnych kilka lat później przytaszczyłam do domu pianino, z odzysku, za grosze. I zaczęłam grać! (Z tym przytaszczeniem to niedosłownie, panowie tragarze mi nieco pomogli :-) )
Dopuszczam taką możliwość, że moi sąsiedzi zza ściany uznaliby słowo „grać” za nadwyrężenie językowe z mojej strony. Ale to zupełnie nie umniejsza radości jaką sprawia mi każdy moment, kiedy patrzę na skrzypce, biorę je do ręki i ze słuchu próbuję odtworzyć jakąś melodię (metodą prób i wielu błędów). To samo tyczy się pianina. Do autentycznego szczęścia wystarczy mi wygrywanie gamy w te i z powrotem.
Czy zapisałam się na zajęcia muzyczne? – nie. Czy umiem czytać nuty? – nie. I to mi absolutnie nie przeszkadza poskrzypieć i pobrzdąkać, kiedy tylko najdzie mnie takowa ochota. Czy daje mi to radość? Nawet sobie nie wyobrażasz jak wielką!
Bez stresu, bez presji, i bez nut! Sama radość! :-)
Twoja kolej, odpowiedz mi na to pytanie: Kiedy odpuścisz sobie wyimaginowane przeszkody, presję i stres – to, co byś chciała już dziś, za chwilę zrobić dla czystej, niczym nie skrępowanej, nieskażonej profesjonalizmem radości tworzenia?
P.S. Jeśli nadal uważasz, że Twoje rysunki to nic specjalnego i chowasz własne wiersze do szuflady, koniecznie przeczytaj coś, co napisałam jakiś czas temu. Myślę, że może zmienisz zdanie.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)