Dlaczego tak jest i co robić, żeby pomóc sobie lub innym? O tym wszystkim dowiesz się z dzisiejszego tekstu.
To, co często robimy – często nie pomaga
Najczęściej w kryzysowej sytuacji nas roznosi. Chcemy czym prędzej pomóc, więc myślimy sobie: „no nie stój tak, zrób coś! cokolwiek!”. …i robimy, z dobrych intencji, to, co sami uważamy za pomocne.
Niestety, często bywa, że same chęci to jeszcze za mało.
A oto przykłady odruchów, które faktycznie rzadko okazują się pomocne:
Naprawianie
- Widzisz kogoś smutnego – chcesz go rozweselić.
- Widzisz kogoś strachliwego – chcesz mu dodać odwagi.
- Widzisz, że ktoś się złości – chcesz załagodzić i rozładować napiętą sytuację.
Trudno Ci się na to patrzy, czujesz, że musisz pomóc i zrobić cokolwiek, żeby już się nie smucił, nie bał i tak nie złościł. Więc zabierasz się do roboty…
Czyli najpewniej chcesz naprawić ten problem. Brzmi logicznie, a jednak nie jest to najlepszy pomysł.
Dlaczego? Bo problemem z tej perspektywy wydają się być emocje. Czyjś smutek, strach albo złość. A emocje nie muszą być naprawiane tylko przetrawiane. Tylko w ten sposób wyszumią się i przejdą.
Kiedy smucisz się i ktoś chce Ciebie za wszelką cenę rozweselić, traktuje Twój smutek jak coś, co nie powinno istnieć, jak coś, co zepsuło się i teraz trzeba to koniecznie naprawić, skorygować i sprawić, żeby znów było normalne.
Jeśli nie dowierzasz, że to nie jest pomocne, przypomnij sobie, jak się czujesz, kiedy sam słyszysz: „no już przestań się smucić”. Z tej perspektywy trochę łatwiej zobaczyć, że to rozwiązanie rzadko się sprawdza.
Pocieszanie
Z pocieszaniem w zasadzie wszystko jest nie tak. Weźmy takie powszechne: „no już nie płacz, nie płacz”, albo „wszystko będzie dobrze”.
Pierwszym zabraniasz komuś przejawiać normalne ludzkie emocje. A drugim bagatelizujesz sprawę i czym prędzej pędzisz do zakończenia – szczęśliwego oczywiście.
Mało tego – pocieszanie nie działa, bo często wywołuje tak zwany efekt: „no tak, ale…”, względnie: „no a co jeśli…?” (tak czy siak, musi się zaczynać od „no”).
- No tak, ale co zrobię, jak nie dostanę tej pracy?
- No tak, ale jak ja sobie poradzę, kiedy on ode mnie odejdzie?
- No a co, jak nie zdam tego egzaminu?
Osoba pocieszana odbija Twoje pocieszki jak piłeczkę. Odbija Twoją pomoc. Bo po prostu ta do niej nie trafia. Nie pomaga.
Istnieje jeszcze ewentualność, że akurat trafiłeś na kogoś o nienagannych manierach. Taka osoba będzie zobligowana poczuć się lepiej. A przynajmniej udawać, że tak jest. Wtedy wymusi na sobie uśmiech albo podziękowanie za Twoją pomoc, bo nie będzie Ci przecież chciała sprawić przykrości – w końcu chciałeś dobrze.
I znowu – miało pomóc, a jednak nie wyszło.
Rozpraszanie / Unikanie
Z rozpraszaniem się (lub rozpraszaniem kogoś innego) należy postępować jak z zapałkami – ostrożnie.
I tak: „olej to wszystko i chodź na zakupy, to zapomnisz o sprawie” – niczym się nie różni od uciekania od problemów. Niepomocne i nieskuteczne. Bo im dłużej będziesz uciekać, tym problem będzie wydawał się straszniejszy, a i zadyszkę będziesz mieć coraz większą.
Ale za to: „zostaw to na godzinkę, przejdziemy się z psem, odetchniesz chwilę, przewietrzysz mózg, a jak wrócimy, zrobisz kolejne podejście” – to już o wiele lepsze rozwiązanie. Tu masz wszystko pod kontrolą i wiesz, co robisz.
Radzenie sobie z problemami nie polega na uciekaniu od nich, tylko na zrobieniu sobie chwili przerwy. Tak, żeby tuż po niej stawić czoła trudnościom z dostawą świeżo zregenerowanych sił witalnych.
„Nie potrafię tak bezczynnie patrzeć, jak ktoś cierpi”
Jeśli widzisz kogoś całego we łzach albo w strachu i jedyne, co chodzi Ci po głowie, to: „nie potrafię tak bezczynnie patrzeć, jak ktoś cierpi i muszę coś z tym zrobić”, to zanim wykonasz jakikolwiek ruch przemyśl dwie sprawy:
Zauważ, że tak na prawdę chodzi tutaj O CIEBIE. Nie o kogoś, kto zmaga się z problemem i trudnymi emocjami, ale o to, że TOBIE ciężko na to patrzeć.
Jest coś w TOBIE, co nie pozwala Ci przebywać blisko smutku, czy innej negatywnej emocji. Coś, co nakazuje Ci tę emocję szybko ukrócić, odsunąć, wyciszyć.
A nie chodziło Ci przypadkiem o to, żeby pomóc KOMUŚ INNEMU? Jeśli nadal tak, to zwróć uwagę na jeszcze jedną rzecz.
Smutek, strach czy inne mniej przyjemne emocje to często zdrowe reakcje na smutne czy straszne sytuacje. I nie ma w tym nic nienaturalnego, że ktoś to przeżywa. Że płacze. Że smuci się. Że cierpi. Nie trzeba lecieć na gwałtu rety i gasić te emocje, jakby się paliło.
Na przykład taki płacz: jest zdrową reakcją na stratę. Jeśli Twoja siostrzenica opłakuje stratę chomika – pozwól jej na to. Z pewnością cierpi i jest jej ciężko, ale czy na pewno wolałbyś, żeby w ogóle się nie wzruszyła? Czy chciałbyś, żeby czym prędzej zmieniła temat? Albo wierzyła, że chomiki nigdy nie umierają?
Czy jednak wolałbyś, żeby zapadło jej w pamięć, że kiedy niemiłe rzeczy ją spotykają, może wziąć swojego wujka za rękę i popłakać razem z nim?
Nie pędź do zoologika po nowego gryzonia, ale usiądź i pokaż jej, że też płakałeś po swoim zwierzaku, że jest Ci przykro i że może pokazywać, co czuje, bo nikt jej za to nie skarci.
Szukanie ukrytych lekcji
Jestem całym sercem i rozumem za uczeniem się i wyciąganiem wniosków. Nie ma dnia, w którym bym tego nie robiła. Tylko nie w pierwszym odruchu na sytuację kryzysową!
Lekcja wymaga spokoju, skupienia, głębszych i rozsądnych przemyśleń. A tego nie uświadczysz tuż po tym, kiedy świat zawalił Ci się na głowę.
Lekcji poszukaj, kiedy już pył i emocje opadną. Bo jeśli zrobisz to zbyt wcześnie – nie pomożesz sobie ani innym. Daj sobie i własnym emocjom czas. Dopiero potem doszukuj się drugiego dna.
No dobra – skoroś taka mądra, to co niby mam robić, żeby komuś pomóc (lub sobie)?
Jeśli to pytanie pojawiło Ci się teraz w głowie, to znaczy, że powyższe opcje odsuwamy. Zauważ! Nie mówię przekreślamy ale odsuwamy w czasie. Możesz do nich wrócić, tylko trochę później.
A co robić w pierwszym odruchu? Jak komuś (lub sobie) pomóc, kiedy właśnie świat się wali?
Jeśli chcesz naprawdę pomóc, BĄDŹ CICHYM, PRZYJAŹNIE NASTAWIONYM ŚWIADKIEM emocji (swoich lub kogoś innego).
Kiedy widzisz, że ktoś siedzi w dołku i płacze, weź drabinę, zejdź tam do niego na dół i usiądź obok.
Co jest łatwe i trudne jednocześnie. Łatwe, bo jako świadek to, co masz zrobić, to „zaledwie” wziąć krzesełko i być obok.
A trudne dlatego, że w obecności nieprzyjemnych emocji (smutku, złości, strachu), ostatnie, co chcesz zrobić, to wziąć krzesełko i być obok. Najczęściej mamy odruch wyciągania innych z ich dołków. Żeby rzucać im liny, spuszczać drabiny i proponować setki sposobów wydrapania się z tej sytuacji.
I to pewnie zdałoby egzamin, gdyby nie jeden ważny fakt – ludzie to bardzo emocjonalne istoty. Kierujemy się emocjami, podejmujemy decyzje na podstawie emocji, i wszystko odbieramy najpierw przy pomocy emocji.
Emocjami przepełnione są traumy z przeszłości i wielkie nadzieje na przyszłość. Dlatego w trudnej sytuacji, pomożesz sobie lub komuś najbardziej, kiedy zrobisz miejsce na emocje, których – zwłaszcza w pierwszych chwilach – nie brakuje.
Jako życzliwy świadek tego, co Ty lub ktoś inny czuje – dajesz czas i przestrzeń na przetrawienie emocji. Czyli pomagasz w najbardziej skuteczny sposób. Nie oceniasz, nie poganiasz, nie ingerujesz, nie naprawiasz, nie ponaglasz, nie unikasz, tylko siedzisz na tym swoim krzesełku. Obserwujesz, słuchasz, przyjmujesz do wiadomości.
To w przeciwieństwie do naprawiania, unikania czy pocieszania – faktycznie bardzo pomaga, z tych 5 powodów:
Kiedy NIE chcesz naprawiać, korygować, pocieszać, unikać czy cokolwiek kombinować z emocjami (swoimi czy czyimiś) to tak, jakbyś je zalegalizował. Uznajesz je, i dajesz im prawo zaistnieć. Nie stawiasz oporu, tylko mówisz; „widzę, że jesteście”.
W psychologii mówi się, że ból plus opór to cierpienie. Kiedy odejmiesz opór, cierpienie staje się opcjonalne. Zostaje ból. A z nim, emocjonalnym lub fizycznym, dobrze się znamy (kogo z nas co jakiś czas coś nie pobolewa?) i potrafimy sobie z nim radzić.
Kiedy stajesz się cichym i spokojnym świadkiem trudnych emocji, po prostu jesteś i słuchasz – nadajesz ton. Dajesz przykład. Pokazujesz innym albo sobie, że można je zaakceptować, mimo że są trudne i nieprzyjemne. Taką postawą uczysz (samo)akceptacji.
Jeśli bierzesz krzesełko i siadasz tuż obok swoich (lub czyichś) trudnych emocji, robisz jeszcze jedną świetną robotę – uczysz (siebie lub kogoś) kompetencji emocjonalnych. Jak być z emocjami, jak je odczuwać, okazywać, przeżywać, wyrażać. Uciekanie, unikanie emocji nigdy Cię tego nie nauczy.
Kiedy stajesz się świadkiem emocji uczysz się też, że nie musisz pod wpływem swoich emocji działać. Nie musisz nic robić. Kiedy się złościsz, nie musisz nikomu rozbijać nosa. Kiedy się smucisz, nie musisz rzucać się z mostu. Kiedy się boisz, nie musisz rezygnować. Możesz po prostu się pozłościć, posmucić, pobać i nie działać pod wpływem tych emocji.
No i wreszcie. Jako cichy świadek swoich emocji, który je obserwuje, dojdziesz do niezaprzeczalnego wniosku: emocje mijają. Kiedyś wyszumią się i znikną. (Za chwilę oczywiście pojawią się nowe, jesteśmy w końcu bardzo emocjonalnymi istotami. Ale to już inna historia.)
Wszyscy każdego dnia coś czujemy. W związku z czym – dobrze by było wiedzieć, jak te nasze uczucia obsługiwać. Co robić, kiedy potrzebujesz wsparcia? Jak pomagać innym? Co działa a co nie?
Najczęściej to, co działa, wymaga od Ciebie o wiele mniej kombinowania niż Ci się wydaje. Postaw na prostotę. Bierz krzesełko, usiądź i pobądź przez chwilę cichym świadkiem tego, co się dzieje.
P.S. A co z tymi, którzy nie potrafią przyjąć takiej pomocy ? To zupełnie inna sprawa na zupełnie inny tekst :-)
Jeśli czujesz, że osoby z Twojego otoczenia skorzystają na wiedzy zawartej w tym tekście – udostępnij go.