Możesz nawet nie zauważać, kiedy i jak odbierasz sobie siły.
I analogicznie, całkiem niewielkim wysiłkiem i niepostrzeżenie możesz sobie ich sukcesywnie dodawać.
Trzeba tylko wiedzieć, jak się za to zabrać. I do tego właśnie służy ten tekst. Ale od początku…
Jak odbierasz sobie siły
Haczyk polega na tym, że w ciągu swojego życia najprawdopodobniej opatrzyłeś się z poniżej wymienionymi sposobami myślenia. Dlatego raczej nie podejrzewasz ich o negatywne skutki. A jednak. Właśnie tymi drogami Twoje siły wylewają się jak woda przez ogromną dziurę w wiadrze.
Kiedy idziesz po lini najmniejszego oporu
Po co szukać rozwiązania, skoro wszystko rozejdzie się po kościach? Po co gotować, jak można podgrzać w mikrofali? Po co czytać książkę, jeśli można obejrzeć film? Po co oglądać film, skoro można pospać? – Tak przecież jest łatwiej, szybciej, smaczniej.
Powstaje tylko jedno pytanie. Skoro te wszystkie wybory są lepsze, szybsze i smaczniejsze, to czemu tak często:
- żyjemy w stresie,
- nie mamy na nic czasu,
- jesteśmy przemęczeni,
- nie umiemy odpoczywać,
- czujemy się nędznie we własnej skórze,
- nie potrafimy zostać ze sobą sam na sam,
- nie rozumiemy, co czujemy,
- wpadamy w nałogi,
- zajadamy emocje,
- krytykujemy siebie,
- osądzamy innych i siebie (a jakże!).
Tak się dzieje, bo to całe pójście po linii najmniejszego oporu pomaga na baaardzo krótko. I jednocześnie na dłuższą metę baaardzo szkodzi.
Mimo to niektórzy łudzą się, że jak będą odsuwać od siebie dyskomfort wystarczająco długo, ten zgubi adres i nigdy do nich nie wróci. A jednak wraca. Jak bumerang. I gryzie w tyłek z coraz większą siłą.
Bo kiedy tak leżakujesz i odsuwasz od siebie wszelki wysiłek, osłabiasz swoje mięśnie:
- mięsień radzenia sobie z nowościami,
- mięsień improwizacji i kreatywności,
- mięsień wiary we własne siły,
- mięsień samodyscypliny, koncentracji i cierpliwości,
- mięsień proszenia o wsparcie.
I nie wiedzieć czemu po leżakowaniu czujesz się gorzej sam ze sobą. Brakuje Ci sił i motywacji. W sumie to już nic Ci się nie chce. A przecież miało być odwrotnie…
Kiedy z narzekania robisz sport
Zaczyna się od wyrażania swojej opinii czy emocji. Naturalna rzecz. Jak najbardziej zdrowa. Tylko jeśli nie przerwiesz tego monologu w odpowiednim momencie, przegapisz swój zjazd i zwiedziesz się na manowce.
Na szczęście można się nauczyć wychwytywać ten moment, kiedy szala niebezpiecznie się przechyla. Następuje on tuż po tym, kiedy zamiast czuć ulgę, czujesz, że przestałeś zagłębiać się w temat, a zagłębiasz się w dół psychiczny, z którego nie widzisz wyjścia.
To ten moment, kiedy zdecydowanie powieneś zamknąć temat (przynajmniej na tę chwilę). Zajmij się czymś innym, zmień temat, otoczenie albo nastawienie (najłatwiej to pierwsze).
A prewencyjnie, żeby narzekanie nie stało się Twoim sportem narodowym, przetestuj takie założenie: nie będę narzekać na nic, czego nie staram się zmienić czy poprawić w jakikolwiek sposób. I zobacz, ile Ci z tego narzekania zostanie.
Kiedy milczysz
To dziura, przez którą często przecieka siła i dobra energia, zwłaszcza osób wrażliwych. Nie chcesz nikogo urazić, więc wolisz nie wsadzać kija w mrowisko, ani nosa w nieswoje sprawy i zachowujesz swoją opinię dla siebie. Milczysz a jednocześnie osłabiasz swoje poczucie własnej wartości.
Dlaczego? Bo kiedy zabierasz głos, to robisz coś więcej oprócz przekazywania informacji. Wymoszczasz sobie przestrzeń w relacji z innymi ludźmi, skąd jesteś widziany, słyszany i odczuwany. Nikt inny tego nie może zrobić za Ciebie.
I zupełnie nie zaprzątuj sobie głowy tym, czy ktoś się z Tobą zgadza czy nie, czy ktoś rozumie Twój punkt widzenia czy nie. Zamartwianie się tymi sprawami doprowadziło do tego, że zamilkłeś.
Zabranie głosu a bycie wysłuchanym to dwa odległe bieguny. Ty odpowiadasz za ten pierwszy i dlatego skup się na nim. Mów, opowiadaj, zadawaj pytania, wyrażaj emocje. Zabieraj głos bez względu na odpowiedź innych. Ponieważ w ten sposób wysyłasz do siebie komunikat: „jestem ważny, liczę się”.
Jak możesz dodać sobie sił
Po pierwsze, robiąc wszystko odwrotnie niż w wymienionych powyżej punktach. Ale oczywiście nie tylko. Masz jeszcze wiele innych opcji, na przykład:
Rzucaj wszystko na 10–15 min dziennie
I nie rób nic, dosłownie NIC a NIC. Pobądź sam na sam ze sobą, popatrz w niebo, oddychaj, poleż, posłuchaj spokojnej muzyki, nie planuj, nie analizuj, nie wspominaj, idź do parku i usiądź w ławce. Albo zamów smoothie i usiądź w kawiarnianym ogródku i obserwuj świat, graj na gitarze, pośpiewaj, potańcz sobie, porysuj kredkami, wyjdź na balkon.
Jednym słowem: wyślij swój rozmyślający umysł na mini wakacje. Po prostu daj sobie święty spokój.
Jeśli to dla Ciebie kompletna nowość i nie masz pojęcia jak zorganizować sobie słodkie nicnierobienie, spróbuj wszystkiego po trochu i dowiedz się, co Ci przynosi najwięcej radości, spokoju. Taka wiedza pomaga, bo dzięki niej dowiadujesz się dokładnie, po co możesz sięgnąć, kiedy potrzebujesz się odprężyć. A jeśli już wiesz jak regenerować swoje siły – uuu mój drogi – to znaczy, że znalazłeś klucz do wielkiego skarbu!
Wbij sobie do głowy, że jesteś uczniem
Napisz sobie na czole, ramieniu albo na ścianie w przedpokoju: „uczę się”. Nie chodzisz na basen po to, żeby przepłynąć ileś metrów, ale po to, żeby ćwiczyć pływanie. Nie medytujesz po to, żeby nauczyć się medytacji, ale żeby ćwiczyć medytację. To wielka różnica.
Tak samo jest z empatią, autoempatią, wybaczaniem, mindfulness, byciem sobą, asertywnością, kreatywnością czy jakąkolwiek inną cenną umiejętnością. Ciągle je ćwiczysz.
Daruj sobie: „nauczę się raz a dobrze”, „wybaczę raz na zawsze”, „już od dziś jestem asertywny”. Nie. Ty ciągle ćwiczysz. Jesteś uczniem.
Całkiem możliwe, że chociaż z ćwiczeniami wchodzisz na coraz wyższy poziom, to jednak nadal jesteś uczniem. Wtedy nic bardziej nie dodaje sił i energii jak świadomość, że:
- możesz popełniać błędy i to wcale nie dowodzi Twojego nieudacznictwa,
- nie musisz być ideałem, bo ciągle się uczysz,
- ciekawisz się o wiele częściej niż osądzasz (to co widzisz w innych i w sobie).
Ustal swoje święte rytuały
No dobra, zacznijmy nieśmiało, niech to będzie jeden święty rytuał. Twoje wyjątkowe COŚ, co:
- naturalnie Ciebie przyciąga i wciąga,
- daje poczucie, że robisz coś ważnego dla siebie,
- pomaga Ci odzyskać równowagę i wewnętrzny spokój,
- dzięki czemu na godzinkę (albo nawet mniej) dziennie wykrajasz przestrzeń tylko i wyłącznie dla siebie.
Co to może być? – tylko Ty będziesz wiedzieć najlepiej. A jeśli nie wiesz, grubo się nad tym zastanów. Bo naprawdę warto mieć w CODZIENNYM ŻYCIU (nie od święta, albo tylko w wakacje) coś, co Cię wspiera i podbudowuje za każdym razem, kiedy po to sięgasz.
Ustal swój święty rytuał i tak też do niego podchodź – jak do swojej własnej świętości. Bo i tym właśnie on jest.
No to co wybierasz? 1, 2 czy 3? (Ja osobiście nie potrafię żyć bez całej trójki.)