Nie.
Wbrew usilnie propagowanym pozytywnym hasłom, nie uważam, że szczęście to wybór. Mało tego, w kiepski dzień szybciej zniesiesz jajko, niż wyemitujesz z siebie „tylko pozytywne wibracje”.
Nie mogę obudzić się rano i wybrać szczęścia, tak jak wybieram skarpetki z szuflady. Nie mogę się zaprogramować na odczuwanie jednej emocji, tak jak programowałam sobie nagrywanie „Pingwinów z Madagaskaru”. (Już nie programuję, bo pozbyłam się telewizora z domu – jedna z najlepszych decyzji, jaką podjęłam, polecam.)
Dlaczego nie mogę tego zrobić? Bo to emocje, a my nie decydujemy się na emocje. Decydować to możemy się na przykład na frytki na obiad. Zaś emocje można odczuwać, pielęgnować, rozumieć, zwracać na nie uwagę, zostać przez nie zmiecionym jak przez falę oceanu, a nie zamawiać jak w restauracji.
Jak mi nie wierzysz, to spróbuj sam. Dla przykładu, zmuś się do AUTENTYCZNEJ radości z prezentu, którym okazuje się być kolejny z rzędu ręcznik plażowy, tylko dlatego, że Twoje urodziny wypadają w lipcu. Albo AUTENTYCZNIE uraduj się z tego samego żartu, który opowiada Ci Twój sąsiad po raz dwudziesty. Albo spróbujmy w drugie mańkie, z tak zwanymi negatywnymi emocjami: zabroń sobie – to znaczy: zadecyduj, że nie będziesz czuł rozczarowania i smutku po tym, jak ktoś bliski zawiódł Twoje zaufanie.
I jak? Z frytkami idzie łatwiej, co?
A zatem niesłychanie przenikliwy wniosek brzmi: ludzkie emocje to jednak nie frytki. Nie da się ot tak po prostu na nie zdecydować, kiedy tylko Ci przyjdzie ochota.
Ale! To, że coś jest bardziej złożone niż jedzenie frytek, to jeszcze nie znaczy, że jest niedostępne. Trzeba tylko podejść do tego nieco inaczej.
Jeżeli już porównywać je do czegokolwiek, to porównałabym emocje nie do frytek, a do ziemniaków. Bo rośliny mają to do siebie, że jeżeli chcesz, żeby Ci wyrosła, i to jak najszybciej, to możesz stać nad nią i wymuszać, pospieszać ją, albo nawet krzyczeć, a to i tak niewiele da.
Możesz jednak znacznie zwielokrotnić szanse na jej bujny rozkwit dbając o wodę, nasłonecznienie, glebę, i jej święty spokój. Wtedy bardzo możliwe, że zacznie piąć się do góry. Z emocjami jest trochę podobnie.
Nie wystarczy pstryknąć palcami: „chcę się czuć dobrze”, żeby faktycznie poczuć radość, miłość, zadowolenie, czy cokolwiek innego równie przyjemnego. Ale można zadbać o otoczenie emocji, tak jak dbasz o otoczenie roślinki. Na przykład tak:
Świadomie zauważaj dobre strony, nawet te najmniejsze
Ewolucja nauczyła nasze umysły zauważania niebezpieczeństw i wszelkiego zła, które czai się na nas za krzakami, czyhając na nasze życie. Nie dziwota. Musieliśmy wykształcić wrażliwość na te rzeczy, które nam szkodzą, krzywdzą i unieszczęśliwiają.
Dlatego to im poświęcamy sporą część uwagi. Pasjami zamartwiamy się tym, co było, tym, co jest i tym, co będzie (a ściślej tym, co najprawdopodobniej nigdy się nie zdarzy).
Żeby trochę skontrować tę naturalną tendencję ludzkiego umysłu, przeprowadzaj mu treningi zauważania dobrych stron swojego życia. Nie muszą to być jakieś ogromne sprawy typu Tesla w garażu albo domek na Maui. Ale zwyczajne, drobne, codzienne małe szczęściewka, sprawy typu: pomidory malinowe, słońce za oknem, albo wzrok ukochanego psiaka, który wpatruje się w Ciebie, kiedy piszesz tekst na bloga.
Pytanie do Ciebie: jakie małe szczęściewka otaczają Cię dziś, tu i teraz?
Rozpamiętuj dobre chwile
Powiedz, kiedy ostatnio rozpamiętywałeś kiepskie chwile, problemy, urazy, porażki i smutki? Wcale nie tak dawno, co? Żeby nie powiedzieć, przed chwilą. Oj znam to, znam, wychodzi jakoś samoistnie.
Dlatego przygotuj trening dla swojego umysłu, żeby nauczył się, że rozpamiętywać można także wzloty, sukcesy i inne dobre chwile. Jak? Regularnie wracaj do takich pytań:
Pytania do Ciebie:
- Kiedy ostatnio czułeś uwielbienie do kogoś?
- Kiedy cieszyłeś się czyimś szczęściem?
- Kiedy czułeś nadzieję?
- Kiedy czułeś dumę?
- Kiedy doświadczyłeś nieskrępowanej spontaniczności?
- Za co ostatnio dziękowałeś w myślach?
- Co Cię wprawiło w podziw?
- Kto lub co stało się ostatnio Twoją inspiracją? Do czego?
- Kiedy byłeś zajęty przeżywaniem euforii? (na marginesie, greckie słowo euphoros oznacza zdrowy)
Odczaruj „a co, jeśli…?”
Są takie chwile, kiedy mój umysł wchodzi w tematy katastroficzne jak na świeżo wylany beton. Natomiast po tych optymistycznych potrafi ślizgać się jak po lodzie. Wtedy bardzo często ciągnie się za mną pytanie: „a co, jeśli…?” w wielu zastraszających odmianach i wariantach. Pewnie też to znasz:
„A co, jeśli nikt nie będzie czytał mojego bloga?”
„A co, jeśli się rozchoruję?”
„A co, jeśli nic nigdy mi się nie uda?” (To ostatnie to dopiero dziad.)
W takich momentach próbuję odwrócić to pytanie na drugą stronę: „a co, jeśli się poukłada?”. Tak dla wprawy i gimnastyki umysłu.
Pytania do Ciebie:
A co, jeśli wszystko się uda?
A co, jeśli się poukłada?
A co, jeśli złe minie i wszystko wróci do normy?
Wydaje mi się, że chodzi o to, że podchodzenie do własnych emocji roszczeniowo i ostro, nie pomaga. Nie da się na sobie (albo na kimś innym) wymusić AUTENTYCZNYCH emocji. Nie tędy droga. Można za to je pielęgnować. Wtedy na pewno będą Ci bliższe.
I pamiętaj, że pozytywność jest relatywna
To, co daje Ci radość, wcale nie musi jej dostarczać mi. I odwrotnie. Na instagramie (na marginesie, oto link do mojego konta) wygląda to tak, jakby receptę na pozytywne życie można było zilustrować u wszystkich tak samo: dziubki, własne stopy, talerz z obiadem, albo pławiące się w beztrosce dzieci.
I choć to może dostarczać Ci pozytywnych powodów do życia, to wcale nie musi. Bo niby kto napisał, że musisz iść z głównym nurtem? Wcale nie musisz. Poszperaj w głębinach własnej duszy i zastanów się, co budzi w Tobie pozytywność, nawet jeśli jest to coś dziwnego, osobliwego, niezwyczajnego. Nie wiem jak w Twoim, ale w moim słowniku „dziwny„ oznacza ciekawy i wyjątkowy, a zatem pozytywny.
Mi na ten przykład daje radochę obserwowanie ludzi przez otwarte okna. Nie robię tego jakoś nachalnie, ot mimochodem, spacerując z psem. Jest coś bardzo ludzkiego i ujmującego, kiedy uda mi się podejrzeć, jak ktoś robi sobie śniadanie z ręcznikiem na głowie, albo nosi na rękach i całuje swojego kota, albo z wielkim zadowoleniem zawiesza na ścianie oprawiony w ramki pięknie wykaligrafowany napis “ganc egal” – (autentyk). Dziwaczne? Tak. Daje mi radość. Tak. I gitara gra.
Pytanie do Ciebie: Co unikatowego, wyjątkowego i dziwacznie oryginalnego daje Ci radość (czego nie widzisz za często, żeby dawało innym)?
Zacznij od razu, bo niby na co czekać? Zostaw komentarz i odpowiedz na pierwsze pytanie: jakie małe szczęściewka otaczają Cię dziś, tu i teraz?