Najpierw wpadam na jakiś pomysł (najczęstsze lokacje: medytacja, prysznic, spacer z psem).
Następnie poddaję obróbce umysłowej (czytaj: rozmyślam o nim kilka dni, tygodni, albo dłużej).
Na koniec siadam, układam go w punkty i piszę tekst właściwy. A potem poprawiam, poprawiam, poprawiam…
No więc, dziś jest inaczej.
Nie potrafię tego zrobić starą metodą, bo temat zwyczajnie jest dla mnie zbyt przytłaczający. Dlatego po prostu siadam i piszę. Będzie to kilka losowych przemyśleń o pandemii i całej tej sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. I będzie to transakcja wiązana – ja to napiszę i przyniesie mi to jakąś ulgę, Ty to przeczytasz, i mam nadzieję, że Tobie też przyniesie to jakąś ulgę. Zgoda? Jeśli tak to zaczynam.
WSZYSTKIE emocje są ważne
Po tym, jak przeczytałam wypowiedź Kasi Kowalskiej na temat ciężkiego stanu jej córki, mówiłam sobie przez dobrych kilka dni: „nie narzekaj, nie jest źle, nie chorujesz, masz schronienie, spójrz na nią, wcale nie masz tak źle, zobacz, przez co ona musi teraz przechodzić”.
I faktycznie, przez kilka dni to działało.
Ale potem przestało.
Oczywiście współczuję jej z całego serca, jak i wszystkim chorym i ich rodzinom. Jednak pocieszanie się tym, że inni mają gorzej, albo robienie sobie wyrzutów sumienia, że nie mogę tak się załamywać, bo wcale nie mam tak źle, nie działa na mnie dobrze, na pewno nie na dłuższą metę. I nie chodzi tu o tychże innych, ale o mnie.
Kiedy powtarzam sobie, że inni mają gorzej, automatycznie mówię do siebie:
- „Ty nie masz wcale tak źle.”
- „Więc nie narzekaj.”
- „Więc nie ma podstaw, żebyś się czuła źle.”
- „Więc nie powinnaś czuć tego, co czujesz.”
I takim sposobem nie daję sobie prawa do własnych emocji. Sama je sobie unieważniam. I sama sobie zamykam buzię oraz drogę ujścia emocji, w już i tak zacieśnionej obostrzeniami przestrzeni.
To nie jest pomocne. Bo nikomu jeszcze się nie poprawiło, dlatego że unieważniał to, co czuje.
Emocji nie da się zważyć, zmierzyć i porównać. To, że ktoś obok boryka się z dużymi problemami, nie znaczy, że Twoje własne automatycznie są mniej ważne.
Stąd moje przemyślenie: zamiast używać emocji jako narzędzia, które będzie nas dzielić na: tych, którzy przeżywają pandemię bardziej, lub tych, którzy przeżywają ją mniej, może warto spojrzeć na to w następujący sposób:
Emocje to obecnie ta jedna rzecz, która nas najbardziej łączy (w sumie to nie tylko teraz, ale obecnie jest to najbardziej widoczne). Owszem, różnimy się, jak zawsze. Np. miejscem zamieszkania, stanem konta, perspektywą na przyszłość. Ale jednocześnie wszyscy się boimy, smucimy, złościmy, wściekamy, bo mamy JAKĄŚ EMOCJONALNĄ reakcję w odpowiedzi na pandemię.
Jedziemy na tym samym wózku
Więc tym bardziej, kiedy zaczyna nim nieźle kołysać, najlepsze, co możemy zrobić, to trzymać się razem.
Obecnie ten wózek staje się w sporej części wirtualny. Dlatego, kiedy tylko czujesz się na siłach (bo jasne, że nie zawsze tak jest) – zostaw jakiś życzliwy ślad w sieci. Napisz jakiś życzliwy komentarz, przekaż komuś trochę dobroci. Tak po prostu. Komuś bliskiemu albo zupełnie obcemu. Bez znaczenia.
A kto wie, może trochę tego też na Ciebie przejdzie?
Żarty z Chuckiem Norrisem są śmieszne
No dobra, niekoniecznie musi być Chuck Norris. Może być jakiś serial, komedia, albo na przykład filmy z psami, które coś przeskrobały, wpisz „guilty dogs” na YT. (Kotów z wyrzutami sumienia nie znajdziesz, na YT ani w realu.)
Śmiech i poczucie humoru zmienia chemię mózgu, ciała i perspektywę.
To nie jest egzamin. To lekcja
Niektórzy, doświadczając nowej, trudnej sytuacji, powtarzają sobie, że to test, egzamin. Tym samym obsadzają siebie w roli studenta, który, wystawiony na tę straszną próbę, albo ją zda, albo obleje.
Rozumiem, że tak można pomyśleć, jednak to NIE jest pomocne. A już zwłaszcza dla osób wrażliwych. Dlaczego?
Ponieważ to bardzo potęguje stres. Przypomnij sobie jakikolwiek egzamin i jak się podczas niego czułeś. W jaki tryb wchodził Twój umysł oraz ciało.
Napięcie, jakie nam towarzyszy w czasie egzaminu, jest do zniesienia, a nawet pomaga nam wpaść na dobre pomysły, dlatego że zazwyczaj trwa to od kilku minut do kilku godzin. Jednak nasza sytuacja ciągnie się już tygodniami. Do tego nie wiadomo, kiedy się skończy. Stan najwyższego alarmu przez tak długi czas to ponad ludzkie siły, a powtarzając sobie, że to egzamin, podtrzymujesz go.
Kto jest egzaminatorem? Tylko ty możesz się nim sobie stać. Jednak na szczęście nie musisz. Nie musisz biec w wielkim wyścigu po najlepszą ocenę i dyplom. Możesz za to przejść przez to doświadczenie.
Rzadko kiedy czarno-białe myślenie jest pomocne. Podobnie i tu. Nie ma tylko dwóch opcji: zdajesz albo oblewasz. Pomiędzy nimi jest olbrzymia skala „gdzieś pomiędzy”, po której poruszamy się każdego dnia. Może nie radzisz sobie z tym najlepiej, ale także i nie najgorzej. Nie jesteś w trakcie niekończącego się egzaminu – po prostu uczysz się poruszać w nowej sytuacji.
Skupianie się wyłącznie na ocenie końcowej, żeby zdać egzamin jak najlepiej, prowadzi do tego, że wiedza i lekcje gdzieś umykają, i w sumie ta cała nauka idzie w las.
O wiele bardziej pomocne jest spojrzenie na obecną sytuację jak na doświadczenie, przez które akurat nam było dane przejść. Normalne jest, że kiedy uczysz się czegoś nowego, raz idzie lepiej a raz gorzej.
To jest lekcja, nauka, praktyka, ale nie egzamin.
Czasami muszę sobie przypominać, że oprócz pytania: „a co, jeśli wszystko się załamie?” istnieje: „a co, jeśli wszystko się poukłada?”
Nie wiem, jak Twój umysł, ale mój, kiedy wchodzi w tematy katastroficzne, to tak jakby na świeżo wylany beton. Natomiast po tych optymistycznych ślizga się jak po lodzie. Dlatego, kiedy tylko zauważam, że ciągnie się za mną pytanie: „a co jeśli…?” w wielu zastraszających odmianach i wariantach, przypominam sobie odwrotną jego wersję: „a co jeśli się poukłada?”, „a co jeśli wyjdziemy z tego cali?”, „a co, jeśli to po prostu minie i wszystko wróci do normy?”. Tak choćby dla wprawki przechodzenia na drugą stronę.
Cały świat opłakuje stratę
Od poważnych po mniej, od wielkich po malutkie – opłakujemy jakieś straty. Wielka światowa żałoba wisi w powietrzu i osiada na nas jak mgła. Jedyne wyjście to pozwolić jej na to. Popłacz sobie, jeśli czujesz, że tracisz coś ważnego.
Opłakiwanie, odżałowanie, żałoba po stracie to umiejętność. Niestety nie uczy się jej w szkołach, a i w domach też rzadko. Przeważnie kończy się na: „musisz być silna dla …” albo „nie płacz już”.
I choć są momenty, do których faktycznie trzeba siły, to na szczęście nie zawsze. Znajdź czas i miejsce, żeby organizować sobie kameralne praktyki i poćwicz zezwolenie na NIE bycie siłaczem, i na popłakanie w poduszkę. Opłacz swoje straty.
Do wrażliwych
Osoba wysoko wrażliwa działa jak sito o bardzo drobnych oczkach. Zbiera wszystko. Najdrobniejsze bodźce, informacje. Potrafi zmartwić się drobnostkami, ale i ucieszyć z drobnostek. Dlatego proste, niby niewielkie rzeczy, potrafią pomóc wrażliwcom. Nie twierdzę, że zawsze, wszędzie i każdemu. Ale warto spróbować.
Jeżeli to, co się dzieje przerasta Ciebie, choćby na kilka chwil podczas dnia – zmniejsz skalę. W moim przypadku zestaw obowiązkowy dwuelementowy to: książka (najlepiej nie o pandemii albo innych katastrofach ;-) ) i pies.
Jeśli nadal to czytasz, bardzo Ci za to dziękuję. A jeśli masz własne przemyślenia o pandemii i całej tej sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy – śmiało, zostaw komentarz. Z chęcią na niego odpiszę :-)