No dobra, może i trochę przesadzam, są gorsze, np. polewanie keczupem ugotowanych ziemniaków. Mimo to, nadal, bycie niesłychanie miłą osobą, plasuje się wśród najmniej pomocnych nawyków.
I już Ci punktuję, dlaczego tak jest. Jednak zanim przejdę do tych 3 punktów, chcę żebyś zrozumiała dwie rzeczy:
Po pierwsze, jest olbrzymia różnica między „miły” a „przyjazny”.
Ktoś przyjazny jest SZCZERZE życzliwy. Pomoże, kiedy poprosisz, odmówi, kiedy nie będzie mógł i powie Ci, jak tak NAPRAWDĘ wyglądasz w tych przykrótkich portkach, co odsłaniają kostki. Pocieszy Cię, upiecze rogaliki i powie Ci, żebyś zadbała o siebie, bo coś ostatnio wyglądasz na przemęczoną.
Ktoś miły nie powie Ci szczerze co sądzi, powie Ci to, co będzie dla Ciebie miłe, a nie szczere, czy dobre. Ktoś miły będzie chciał Ci się przydać, pomóc, absolutnie nie przemęczyć sobą, i uratować Cię od problemów, nawet kiedy wcale go o to nie prosisz.
Po drugie, miłymi stajemy się najcześciej NIE z własnego świadomego wyboru.
Popycha nas do tego los, wychowanie, środowisko, w którym wyrastaliśmy, wymagania, powtarzanie „dasz sobie radę, jesteś silna”, zakaz proszenia o pomoc, nawyk „nie zawracania innym głowy swoimi problemami, bo będę tylko ciężarem”.
To wszystko często rodzi się wcześnie, wchodzi w krew, staje się bezwiednym odruchem, który najpierw uważamy za cnotę, a po kilku dekadach życia z nią zaczynamy czuć frustrację, samotność, poczucie odrzucenia.
Raczej świadomie nie wybieramy sobie tych uczuć. To często przykry efekt uboczny przeszłych uwarunkowań. Których to nie da się już zmienić, bo mówimy o przeszłości.
Na szczęście, żeby sobie pomóc, nie trzeba zmieniać przeszłości. Wystarczy zająć się tym, co robimy w teraźniejszości, podtrzymując stare nawyki przy życiu.
Owszem, nie jest to łatwe ani przyjemne. Jednak alternatywa (frustracja, samotność, odrzucenie) też nie przedstawia się jakoś szczególnie atrakcyjnie. Zwłaszcza że szanse na poprawę są bardzo realne. Jak? Ważna sprawa: świadomość, przejrzenie na oczy, zobaczenie tego „co ja właściwie robię, narzucając na siebie obowiązek bycia miłą osobą”.
Te 3 punty Ci w tym pomogą.
Ciągłe bycie niesłychanie miłą osobą to forma manipulacji
Bycie niesłychanie miłą osobą często oraz mylnie uważane jest za szlachetną postawę wobec innych ludzi. Która to postawa rzekomo wypływa z pięknych odruchów czystego serca.
I ja nie twierdzę, że to serce nie jest czyste, albo że nie ma pięknych odruchów. Jednak bycie niesłychanie miłą osobą do tych odruchów nie należy.
Bycie NMO (tak będę odtąd skracać „niesłychanie miłą osobę”) nie wypływa z miłości do bliźnich. Wypływa ze strachu przed odrzuceniem przez owych bliźnich.
(To było ważne, przeczytaj jeszcze raz, powoli.)
Bycie NMO to bufor bezpieczeństwa z waty cukrowej, który ma chronić:
innych przed jakimkolwiek dyskomfortem,
oraz Ciebie przed gniewem, złością, niezadowoleniem i odrzuceniem przez innych na skutek tego, że doświadczyliby jakiegokolwiek dyskomfortu.
Bycie NMO ma aktywnie wpływać na to, jak inni się czują i pilnować, żeby czuli to, co przyjemne, miłe, zgodne z ich preferencjami, opiniami i wyborami.
Bycie NMO ma nie wywołać wilka z lasu, nie obudzić niedźwiedzia, bo te bestie gotowe jeszcze Ci wygryźć dziurę w Twoim jestestwie.
Bycie NMO to balsam łagodzący na wszelkie zgrzyty. Zapobiega im, chroni przed nimi, i ciągle pilnuje, by nie miały miejsca. Przynajmniej nie na Twojej warcie.
Wiem, że to nie zabrzmi przyjemnie, i że być może nie myślałaś o tym w ten sposób, a kiedy pomyślisz, to zaboli – ale takie pilnowanie czyichś emocji, stanów i tego, żeby owe przebiegały tylko w jednym (tym komfortowym) kierunku, to manipulacja.
Niesłychanie miła osoba manipuluje emocjami innych osób. Chce żeby inni nigdy nie przeżywali rozczarowania, złości, żalu, dyskomfortu. Nie wtedy, kiedy ona czuwa. Toć po to czuwa, żeby żaden dyskomfort nie prześlizgnął się i nie sprowokował jakiejś lawiny.
I teraz słówko wyjaśnienia. Manipulacja to słowo, które raczej brzydko nam się kojarzy: na przykład, że ktoś manipuluje innymi dla swoich profitów. Świadomie kręci i kłamie, żeby postawić na swoim.
W przypadku NMO, jest kapkę inaczej. Ona nie stara się uzyskać profitów. Ona stara się uniknąć kar.
Uniknąć tego, czego boi się najbardziej: trudnych do przewidzenia reakcji innych ludzi na dyskomfort emocjonalny, bo uważa je za zbyt niebezpieczne, lub też nie wierzy, że mogłaby sobie z czymś takim poradzić.
Uniknięcie kary staje się więc w jej oczach olbrzymią nagrodą. Co skutecznie podtrzymuje tendencję bycia niesłychanie miłą osobą przy życiu.
Na byciu niesłychanie miłą osobą wszystkie strony tracą
I znowu, przewrotność bycia NMO daje o sobie znać. No bo wydawać by się mogło, że bycie NMO to sam zysk.
Zyskujesz Ty – jako niesłychanie miła osoba: kontakt z innymi, przyjazne relacje, satysfakcję z dobrych uczynków i moralnej postawy, wdzięczność, lojalność, przyjaźń.
Zyskują też inni – oparcie w Tobie, Twoją przyjaźń, uwagę, ciepło i samo dobro.
Pięknie?
Nie. Wcale.Jeżeli kiedykolwiek dotknął Cię problem bycia NMO to dobrze wiesz, że może w teorii tak to wygląda, ale w praktyce wychodzi nieco inaczej.
Realia bycia niesłychanie miłą osobą najczęściej obijają się gdzieś o:
Poczucie osamotnienia: „tyle daję innym, serce na dłoni, a kiedy mi potrzebna pomoc, to nie ma nikogo”.
Frustrację: „kiedy coś potrzebują, to wiedzą, do kogo przyjść, ale żeby potem chociaż podziękować, zadzwonić bezinteresownie, przyjść na kawę, to nie”.
Samokrytykę i bezradność: „czemu ja zawsze takich ludzi przyciągam?”
Brak relacji, bo trudno, żeby relacje przetrwały, a raczej w ogóle zaistniały tam, gdzie nie ma autentyczności.
Taka relacja nie ma na czym wyrosnąć. Nie pokazujesz swojego prawdziwego „ja” – a to oznacza, że druga osoba nie ma pojęcia, z kim ma odczynienia. Nie wie kogo właśnie poznała, nie wie komu ma zaufać, nie rozumie, z kim ma do czynienia.
Póki co, na razie wie tyle, że ma przed sobą człowieka o jednej cesze: jest miły. Cokolwiek by się nie działo.
I zwyczajne zmęczenie, bo bycie odpowiedzialnym za siebie i swoje życie to olbrzymie zadanie. Czasochłonne, energożerne, męczące, a i miejscami straszne.
Stać się dorosłą odpowiedzialną, niezależną osobą to naprawdę kupa roboty. Rzadko komu to się udaje. A co dopiero ponoszenie odpowiedzialności za inną dorosłą niezależną osobę!? Jeszcze większa kupa… roboty.
Na moje oko – same straty. A nadal to dopiero połowa tej przewrotnej historii. Bo inni, czyli odbiorcy darów niesłychanie miłej osoby też tracą. Przede wszystkim tracą wiele szans. Tracą szansę na:
Rozwiązywanie swoich własnych problemów, a przez to budowanie poczucia własnej wartości. Bo jeśli obok kręci się strażak, co to gasi każdy, nawet najmniejszy ogień, to tym samym nie dopuszcza do tego, żeby odbiorca tego całego „dobra” nauczył się sam radzić sobie w trudnej sytuacji, a przez to uwierzył w siebie.
Doświadczenie zdrowego i potrzebnego dyskomfortu – dyskomfort jest nieprzyjemny, jednak to wcale, a wcale nie oznacza, że jest niepotrzebny albo niezdrowy.
Owszem jest. Potrzebujemy doświadczać trochę żalu, trochę smutku, konfliktu, złości, rozczarowania i zakwasów po ćwiczeniach. Po to, żeby się rozwijać, żyć zdrowo i w równowadze. Życie pączka w maśle wcale nie jest takie zdrowe.
Próbowanie własnych sił i budowanie własnej niezależności w sytuacjach fajnych i przyjemnych ORAZ tych mniej fajnych i wcale nieprzyjemnych, po swojemu, na własną rękę i biorąc odpowiedzialność za siebie.
Jak widzisz, strat nie brakuje. A miało być tak miło.
(Niedziwne więc, że często odbiorcy tego całego dobra często stają okoniem. Wcale nie przejawiając wielkiego zadowolenia, wdzięczności czy docenienia. Być może podskórnie wiedzą, że w gruncie rzeczy wiele tracą.)
Przeciwieństwem bycia niesłychanie miłą osobą jest bycie autentyczną osobą
Można by pomyśleć, że przeciwieństwem „miłego” będzie „niemiły”. Jednak to tak prosto nie działa. Przeciwieństwem „miłego” jest „autentyczny”. Bo skoro „miły” z zasady ukrywa swoje ja, to przeciwieństwem staje się ktoś, kto tego nie robi, kto pokazuje siebie, swoje opinie, uczucia, potrzeby, kto żyje autentycznie.
Zważ proszę, nigdzie w tym tekście nie mówię o okazywaniu życzliwości. Nigdy bym Ci nie powiedziała „daj sobie spokój z byciem życzliwą osobą”.
W tym tekście mówię o chronicznym, męczącym, wysysającym energię spychaniu swojej autentyczności do podziemi. Mówię o nagminnym ukrywaniu swoich opinii, potrzeb i autentycznych cech z obawy, że nie zostaną zaakceptowane lub wywołają konflikt, odtrącenie czy niezadowolenie.
Mówię o zamykaniu się w swoim prywatnym tajemniczym ogrodzie ze strachu przed odrzuceniem, konfliktem, nieprzyjemnymi emocjami i dyskomfortem, który idzie wraz za otwarciem się. Mówię o stawianiu potrzeb wszystkich ludzi ponad swoje, czyli o chronicznym zaniedbywaniu siebie.
Oczywiście, nikt nie lubi być odrzucany. To żadna przyjemność odczuwać brak akceptacji. Niedziwne więc, że staramy się tych emocji unikać. A jak lepiej uniknąć odrzucenia, niż poprzez utajnienie siebie całej? Bo kiedy ukryję siebie za wysokim murem, nikt mnie nie dotknie.
U niektórych ten mur zbudowany jest ze złości i agresji, przez którą się nikt nie przedrze, bo się nie ośmieli. U innych, cegiełki to, na przykład, obsesyjne wręcz zaangażowanie w pracę i perfekcję w jej wykonywaniu. A u jeszcze innych to bycie NMO.
Tak czy inaczej, każdy z patentów chroni jedno – autentyczność. Bo to wielkie ryzyko ją okazywać, wyjmować na zewnątrz i wystawiać na krytykę.
Dlatego im więcej bycia NMO, tym mniej autentyczności. I odwrotnie.
No dobra, zdaję sobie sprawę, że powiedziałam Ci kilka trudnych do przetrawienia rzeczy. Ale wierz mi, ta moneta ma też drugą stronę.
Jeśli uświadamiasz sobie, że bycie NMO to wcale nie cnota, a być może jeden z najcięższych bagaży, jakie dźwigasz na swoich ramionach – otwiera się możliwość, że go zrzucisz.
Kiedy zaczynasz pracować nad ograniczaniem nawyku bycia NMO, tym samym jednocześnie wyjmujesz z ukrycia swoją autentyczność i pozwalasz jej zaistnieć. Co za sobą pociąga umiejętności, na które do tej pory sobie nie pozwalałaś: asertywność, wyrażanie siebie, stawianie granic, dbanie o siebie, autoempatię, samoakceptację, zrozumienie a i nawet polubienie siebie.
A co do bycia niemiłą osobą – to akurat może być Twoja praca domowa. Żeby pozwolić sobie na takie szaleństwo jak:
nie zgodzić się z kimś,
nie przytakiwać,
nie biec z rozwiązaniem czyjegoś problemu,
nie gasić czyich emocji, tylko dlatego, że są mało komfortowe,
nie manipulować przy tym, jak ktoś inny się czuje,
nie majstrować przy czyichś emocjach,
nie chować swoich uczuć, potrzeb i opinii pod dywan,
nie dbać o to, żeby wszyscy czuli jedynie komfort przez cały czas.
Całkiem sporo, wiem. Dlatego najlepiej rozłóż to sobie w czasie. Daj sobie prawo do nauki bycia autentyczną osobą. Daj sobie wsparcie w trakcie tego procesu. Daj sobie czas i pozwolenie na błędy.
A jeżeli potrzebujesz wsparcia, to polecam Ci mini kurs na temat: „Jak rozmawiać z innymi i ze sobą w sposób autentyczny i empatyczny”. Link do 65-minutowego filmu uzyskasz po zapisaniu się do mojego newslettera. Uważam, że możesz na nim sporo skorzystać. Zapraszam :-)