Pomaga, restartuje i wpuszcza świeże powietrze tam, gdzie problemy powoli zaczynają przytłaczać. Spróbuj, może i Tobie pomoże.
Żeby poczuć się lepiej, najpierw pozwalam sobie poczuć się gorzej
Zanim pomyślę o lepszym samopoczuciu, najpierw pozwalam sobie poczuć się gorzej. I nawet jeśli nie specjalnie mi się to podoba (co jest oczywiste), pozwalam nieprzyjemnym emocjom przeze mnie przejść jak ciemnej chmurze na niebie.
Pomimo że takie chwile nie należą do najprzyjemniejszych, trzymam się tej zasady, bo dobrze na niej wychodzę.
Emocje są od tego, żeby przekazać jakąś informację, pokręcić się jakiś czas koło nas, i po wykonanej robocie odejść w siną dal. A to, jak długo będzie trwał ów „jakiś czas” – w sporej mierze zależy od nas.
Im większy opór stawiasz, tym mocniej takie emocje się do Ciebie przykleją. I odwrotnie: im bardziej je akceptujesz, tym lepiej sobie radzisz ze stresem, a w konsekwencji czujesz się lepiej.
Poza tym, pomimo tego, co promują telewizja czy internet – nie ma takiej powinności ani uzasadnienia, żebyś jako istota ludzka odczuwała samą szczęśliwość przez całą dobę.
No i jeszcze jedno: przeciwieństwem szczęścia nie jest smutek czy złość. Tak naprawdę jest nim… apatia. Bo dopiero wtedy, kiedy przestajesz cokolwiek odczuwać, sytuacja zaczyna robić się poważna. Zaś odczuwanie smutku czy złości pokazuje, że jakoś sobie radzisz, że na czymś Ci zależy. Odczuwanie tzw. negatywnych emocji pomaga w przemyśleniu problemu, w podjęciu ważnej decyzji.
Przypomnij sobie o tym, kiedy będziesz chciała się poczuć lepiej.
Wysyłam umysł na urlop i zatrudniam do pracy ciało
Kiedy chcę się poczuć lepiej, mój umysł jest ostatnim adresem, pod jaki zapukam. Wtedy zwracam się o pomoc do ciała, bo ono świetnie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych – w przeciwieństwie do umysłu, nie nawarstwia problemów i nie piętrzy trudności, za to potrafi pomóc w odpuszczeniu sobie.
Jak? Ja osobiście stawiam na jogę. W spokojnym rozciąganiu ciała i prostowaniu kręgosłupa jest coś uzdrawiającego. Mam wrażenie, że nacisk nakładany na mięśnie, stawy i kości rozkrusza „kapsułki” z hormonami stresu i chemią nieszczęść które Cię spotkały, co pozwala organizmowi od razu je przetrawić i wypluć. A nie przetrzymywać w sobie i zamieniać w chorobę.
Dlatego zatrudnij do pracy ciało, a umysł wyślij w tym czasie na przymusowy urlop. Oczywiście nie musisz znać pozycji psa z głową w dół, żeby choć trochę się porozciągać. To mogą być dowolne ćwiczenia fizyczne.
Wychodzę
Oczywiście nie z siebie, a na spacer. To najprostsza z możliwych form ruchu. Najbardziej podstawowa. Najbardziej dla człowieka naturalna. I bardzo, ale to bardzo pomocna.
Nakładam wygodne buty. Biorę smycz. Do smyczy przyczepiam psa. I idziemy. A im zieleńsze miejsca wybiorę, tym lepiej się czuję (kundelek z resztą też :-) ).
Nie biorę torebki, pieniędzy, listy spraw w ogarnięcia „przy okazji, skoro już i tak idę”. Nie zabieram ze sobą nic. Ten moment jest tylko dla mnie. Spaceruję. Rozglądam się. Oddycham. Ewentualnie rzucam patyk ;-)
Oddycham
Jeśli w trudnych momentach jedyne, co mi się udaje, to głęboko oddychać – zawsze uznaję to za mój sukces.
Wbrew pozorom oddychanie to wcale nie taka prosta sprawa. Każdy to robi, ale nie każdy robi to prawidłowo. A już zwłaszcza wtedy, kiedy wszystko się sypie.
Dlatego, kiedy chcę się poczuć lepiej, zwracam szczególną uwagę na to jak oddycham.
Głęboki i spokojny oddech potrafi zmienić Twoje samopoczucie i myśli. Pilnuję głębokich i spokojnych oddechów wtedy kiedy ćwiczę, kiedy spaceruję, albo kiedy po prostu siedzę i się smucę.
Szukam wsparcia we własnym wnętrzu
Gdybym miała Ci sprzedać przepis na „jak poczuć się lepiej” to brzmiałby tak: ucz się akceptować swoje słabości i ograniczenia bez krytykowania siebie za nie, a reszta ułoży się sama.
I to byłaby też całkiem przyzwoita definicja autoempatii, czyli samoakceptacji w kiepskich momentach. Bo kiedy zaliczasz wloty to nie trudno akceptować swoje sukcesy. To się nazywa wysoka samoocena. Tylko że ma jedną sporą wadę – wyparowuje, kiedy akurat zaliczasz upadki.
I tu wkracza na scenę autoempatia. Ona o wiele lepiej się sprawdza jako towarzysz codzienności niż samoocena. Bo autoempatia w ogóle Ciebie nie ocenia. Ona po prostu jest i robi Ci przestrzeń na wszystko, co czujesz i przez co przechodzisz, bez wybrzydzania.
Aż dziwne, że tego trzeba się uczyć. A jednak autoempatia najczęściej nie przychodzi ot tak, sama, nie proszona. Najczęściej trzeba się jej uczyć tak, jak uczysz się jazdy na rowerze. I ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
Po dalsze instrukcje odsyłam Cię tu: „Doładuj swoje wewnętrzne bateryjki – autoempatia na 7 sposobów”.
Szukam wsparcia u przyjaciół
I tu oczywiście najprostszym wyjściem jest spotkać się z kimś, kto Ciebie rozumie. Wypłakać mu się w mankiet, wygadać i posłuchać wyważonych, mądrych i bardzo pomocnych opinii i rad. Proste?
Proste. Ale co zrobić, kiedy czujesz, jakby nikt z Twojego otoczenia Cię nie rozumiał?
Czytaj! Może i nie zawsze empatyczny przyjaciel czeka na Twój telefon, ale za to zawsze znajdziesz kogoś, kto w historii świata opisał przeżycia takie same lub choćby podobne do Twoich. Dlatego każda biblioteka i księgarnia pęka w szwach od Twoich potencjalnych przyjaciół.
To samo w przypadku blogów, podcastów, wykładów, warsztatów i innych tego typu miejsc. Tam też możesz znaleźć pokrewne dusze. Wyciągają do Ciebie rękę, chwyć za nią.
Kiedy chcę się poczuć lepiej, szukam wsparcia. Jeśli nie znajdę go w zasięgu mojego wzroku lub ramienia nie przeraża mnie to. Szukam dalej. A czasem owo dalej okazuje się niesamowicie bliskie i pomocne.
To co wybierasz? :-)