Natomiast, jeśli chodzi o zdrową i o szkodliwą troskę o siebie, sprawa ma się zupełnie odwrotnie. Tu granica jest bardzo wyraźna i trzeba się naprawdę postarać, żeby jej nie dostrzec. Sam zobacz.
Akceptacja vs. rezygnacja
Zdrowa troska o siebie – akceptacja
Bardzo podoba mi się definicja akceptacji Tary Brach, a brzmi ona następująco: „akceptacja to rozpoznawanie prawdy w obecnej chwili bez stawiania oporu.”
Co w praktyce może wyglądać mniej więcej tak:
- Tak, zauważam, że teraz czuję strach, bardzo się boję i pozwalam sobie na to.
- Tak, zauważam, że czuję zazdrość, że mój sąsiad zwiedził już połowę świata a ja nie, taka jest prawda o mnie na dziś.
Fajna sprawa. Bo nie dość, że widzisz dokładnie (i względnie obiektywnie) samego siebie, swoją sytuację, swoje uczucia, to w dodatku trzymasz uważnie rękę na pulsie i wiesz, na czym stoisz.
Tak bliski kontakt z własną autentycznością to wielki akt troski o siebie. Bardzo pomocny. Bo kiedy nie wypierasz i nie zaprzeczasz swoim nie zawsze pięknym odruchom – wtedy możesz coś z nimi zrobić.
Na przykład spokojnie zastanowić się i zapytać siebie: „dlaczego tak jest?”. (A nie ganić siebie i czym prędzej krytykować za to, że coś takiego pojawiło Ci się w głowie.)
Dzięki czemu ciągle się rozwijasz i idziesz do przodu.
Coś, co tylko troskę udaje – rezygnacja
Może się zdarzyć i tak, że w toku oswajania się z samoakceptacją skręcisz nie tam gdzie trzeba i wylądujesz w rezygnacji.
Wtedy niekoniecznie pomyślisz sobie: „Tak, czuję ogromną zazdrość, że mój sąsiad zwiedził już połowę świata a ja nie. Daję sobie zielone światło na tą emocję.”
Tylko całkiem możliwe, że wpadnie Ci do głowy coś na kształt: „Tak, czuję ogromną zazdrość, że mój sąsiad zwiedził już połowę świata a ja nie. No i co mogę z tym zrobić? Nic. Bo taki jest świat. Niesprawiedliwy.”
Tu dawno skończyła się akceptacja a zaczęła rezygnacja, która, co gorsza, jedzie dalej na czołówkę z użalaniem się nad sobą. I na dodatek daleko rozminęła się z „rozpoznawaniem prawdy w obecnej chwili bez stawiania oporu.”
Jak już się domyślasz – to Ci nie służy.
Relaks regeneracyjny vs. pseudorelaks
Zdrowa troska o siebie – relaks regenerujący
Odpoczynek stanowi sporą część troski o własne zdrowie i równowagę wewnętrzną. Gdybym miała wskazać najważniejszą formę odpoczynku, bez którego nie ma nawet co marzyć o jakimkolwiek zdrowiu psychicznym i fizycznym, to bez wachania mówię – sen!
Regularny, spokojny, tak długi jak potrzebujesz sen. Co noc. Ok, czasami możesz sobie pozwolić na wyjątki, ale tylko dlatego, że to wyjątki.
Kolejny sposób relaksu, który regeneruje Twoje siły z bardzo wielką skutecznością jest medytacja, uważne oddychanie czy jakiekolwiek wyciszające praktyki. Dopisz do tego umiarkowane i systematyczne ćwiczenia fizyczne. Zwłaszcza na świeżym powietrzu.
Dorzuć jeszcze jakieś ujście swojej kreatywności, spędzania czasu z ludźmi o podobnych potrzebach jak Twoje, oraz hobby, przy którym tracisz poczucie czasu i gotowe. Masz relaks regenerujący Twoje siły życiowe jak się patrzy. Troska o własne „ja” na piątkę z plusem.
Coś co tylko troskę udaje – pseudorelaks
Istnieją jednak takie formy odpoczynku, które tylko go udają. A zwłaszcza kiedy sięgasz po nie często, bardziej Cię męczą niż odprężają. Wysysają z Ciebie energię szybciej niż Ci jej dostarczają.
Co to takiego? Tak zwane wstydliwe przyjemności: objadanie się fast foodami, słodyczami, hurtowe oglądanie seriali aż do późnej nocy, albo wydawanie pół wypłaty na jakieś przereklamowane błyskotki.
To wszystko z pewnością daje przyjemność – sęk w tym, że po pierwsze na krótko, a po drugie, ta przyjemność ciągnie za sobą przykre efekty uboczne. Na przykład niewyspanie, przemęczenie, przecukrzenie organizmu, niestrawność, ból głowy, nerwowość, napięcie, rozdrażnienie albo wyrzuty sumienia. Pseudorelaks kradnie Ci Twoją dobrą energię zamiast Ci jej dostarczać.
Oczywiście nie popadajmy w ekstrema. Jeśli zaplanowałeś sobie cały weekend ze „Strażnikiem Teksasu” – świetnie. Miłej zabawy. Sprawa staje się wtedy warta przemyślenia, kiedy tak wygląda każda Twoja sobota od pół roku.
Samodyscyplina vs. perfekcja
Zdrowa troska o siebie – samodyscyplina
Chyba nie ma lepszego prezentu, jaki mógłbyś sobie dać z troski o swoje dobro, jak samodyscyplina. Czyli systematyczne, pokorne i cierpliwe stawianie nogi za nogą w kierunku swoich wartości.
To na samodyscyplinie stoją wszystkie zdrowe nawyki i sukcesy. A cała sztuka w tym, żeby samego siebie do tej samodyscypliny zachęcać, mobilizować i motywować.
A to oznacza, że samodyscyplina nie jest z żelaza. Zawiera w sobie także tolerancję na błędy i potknięcia; łagodność na wypadek zniechęcenia i braku zapału. I sporą dawkę wybaczania.
Bo to, że powinie Ci się noga, to tylko kwestia czasu, nawet przy najlepszych chęciach i najpiękniejszych planach.
Zdrowa troska o siebie w takich momentach sprowadza się do samodyscypliny w wybaczaniu sobie, autoempatii i odpuszczaniu samokrytyki.
Coś co tylko troskę udaje – perfekcja
Kiedy w samodyscyplinie zabraknie łagodności – mamy pęd ku perfekcji.
Czyli zamęczasz siebie bieganiem, nawet jeśli nogi się pod Tobą uginają. Zmuszasz siebie do dalszej pracy, choć Twoja produktywność leci na łeb na szyję. Wymuszasz na sobie uśmiech nawet wtedy, kiedy bardzo źle się czujesz.
To, że dziś perfekcja przeżywa swój rozkwit, wcale nie znaczy, że jest zdrowym przejawem troski o swoje dobro. Bo po prostu nie jest. Koniec, kropka.
Perfekcja dba tylko o to, jak się zaprezentujesz, a nie jak się czujesz. Patrzy tylko na efekt końcowy a nie cały proces. Wyklucza naukę na nieuniknionych błędach. Niecierpliwi się. Popędza batem. Nie zna litości. I wymaga niemożliwego. Karmi Cię mrzonkami, że ideał w ogóle istnieje. A przez to, w ogóle się o Ciebie nie troszczy.
Jak widzisz, wcale nie tak łatwo pomylić zdrową troskę o siebie z czymkolwiek innym. I to jest świetna wiadomość. Bo o wiele łatwiej o decyzje, które pomagają a nie szkodzą. Więc nie ma na co czekać, zatroszcz się o siebie tym bardziej i nie stawiaj oporu przed sobą samą, połóż się wcześnie spać i odpuść sobie perfekcję.
A jak Ty troszczysz się o siebie? Co robisz, żeby żyło Ci się lepiej i lżej?