Wielokrotnie widziałam wskazówki: „Po prostu usiądź w ciszy i już. Gotowe.” Usiąść i wyciszyć się – to akurat jest w zasięgu każdego z nas. Pytanie jednak brzmi, skoro to takie proste, to czemu wszyscy codziennie nie medytujemy? Zwłaszcza w obliczu tak wielu korzyści z tego wynikających, tym bardziej to zastanawia. A mogłabym wyliczać je bez końca, bo medytacja między innymi:
- uspokaja i wycisza,
- poprawia koncentrację, pamięć i kreatywność,
- wzmaga pozytywne emocje i empatię,
- wzmacnia odporność,
- obniża poziom bólu, stresu, lęku, depresji i poczucia osamotnienia.
Niestety, pomimo tych wszystkich zalet, jedynie ułamek z nas regularnie korzysta z medytacji i uważności.
Niewątpliwie przyczyniają się do tego mity, które krążą wokół całego zjawiska mindfulness i które mogą odstraszyć, zanim zechcesz spróbować. Na pewno widziałaś to na wielu filmach: jakaś postać, np. młoda dziewczyna albo staruszek, siedzi „po turecku”, z nienaturalnie wyprostowanymi plecami i ze stykającymi się kciukami z palcami wskazującymi. Najczęściej cała scena osadzona jest w przepięknej scenerii: nad brzegiem morza na tle zachodzącego słońca, albo na leśnej, rozświetlonej polanie. Medytuje tak przez godzinę, nie myśląc o niczym.
Jasne, w ten sposób też można to robić, ale – na całe szczęście – nie trzeba. Bo nie dla każdego taka forma musi być atrakcyjna. Niewiele osób medytuje regularnie, ale podejrzewam też, że niewielu zdaje sobie sprawę, że niekiedy robi to nieświadomie. Bo medytację można podzielić na dwa podstawowe rodzaje: formalną i nieformalną. Co to oznacza i czym się od siebie różnią – przeczytaj poniższe mity, a dowiesz się.
Mit numer jeden: „nie mam czasu na medytację”
Ten akapit mogłabym zacząć od wyliczeń: w każdym dniu masz 1440 minut do wykorzystania. Pomijając czas na obowiązki, sen i odpoczynek, zastanów się i z brutalną szczerością odpowiedz sobie na pytanie: ile z tych minut marnujesz. Ile czasu dziennie spędzasz na bezcelowym wałęsaniu się po internecie, czy kanałach w telewizji. Minuta do minuty i spokojnie uzbierałabyś pokaźnych rozmiarów sesję medytacyjną. Każdego dnia.
Ale nie! Tego Ci nie powiem, ponieważ sądzę, że ten argument jest używany zbyt często i większych efektów raczej nie przynosi. Dlatego zasugeruję Ci coś zupełnie innego. Pomyśl o medytacji, jako o czymś, do czego nie musisz się przygotowywać, do czego nie musisz specjalnie wygospodarować ani czasu, ani miejsca. Bo medytować można zawsze i wszędzie.
A jak to zrobić? Poprzez wykonywanie tych samych czynności, ale tym razem z uważnością. Czyli, krótko mówiąc: jeśli jedziesz samochodem, to wtedy koncentruj się tylko na jego prowadzeniu. A kiedy bierzesz prysznic, to bądź tam nie tylko ciałem, ale i myślami. Kiedy właśnie z kimś rozmawiasz, to nie zastanawiaj się jednocześnie, czy prezentacja w pracy poszła dobrze i czy zgasiłaś gaz przed wyjściem z domu. Kiedy jesz jabłko, skupiaj się na jego smaku, zapachu, teksturze, słuchaj jak chrzęści pod zębami. Bądź świadoma tego, co w danej chwili robisz i tylko tam wtedy przebywaj. Nigdzie indziej.
Niech tak zjedzone śniadanie, poranny prysznic, czy jazda do pracy, będzie Twoją nieformalną praktyką medytacji, czyli uważnością rozsianą po każdej chwili, bez względu na to, czym akurat się zajmujesz. Bo nieformalna medytacja, to robienie czegoś z uwagą, ze świadomością, a nie wędrowanie myślami w czasie i przestrzeni.
Nie rozmyślaj o szefie, zebraniu, projekcie, mailach, o rodzinnym obiedzie i o tym, kto i co na nim powiedział, o słowach i wydarzeniach. W zamian za to, bądź jedynie tam, gdzie w danej chwili się znajdujesz. Zobacz i usłysz, poczuj i posmakuj tego, co jest w zasięgu Twoich zmysłów tu i teraz. A nie tego, co było lub co jak sądzisz, będzie. Oczywiście nie musisz tego wykonywać nieprzerwanie przez cały dzień, przecież nie mówimy tu o tym, by stać się tybetańskim mnichem.
Taka forma medytacji nie zabiera więcej czasu, niż każdy inny prysznic, albo śniadanie. Trwa tyle samo minut, a jednak w zupełnie inny sposób. Nie dajesz się zaprowadzić swoim myślom na drugi koniec świata, ale pozostajesz tu, przy swojej świeżo zaparzonej herbacie z miodem i śniadaniu. To nie wymaga dodatkowego czasu. Ani nie trwa dłużej niż zwykle.
Mit numer dwa: „pozycje medytacyjne są niewygodne”
Jeśli jednak chcesz wygospodarować ze swojego dnia trochę czasu i przeznaczyć go jedynie na tzw. formalną medytację, to pojawi się kolejny mit – odpowiednia pozycja.
Medytacja formalna, to konsekwentny zwyczaj zasiadania w ciszy i wsłuchiwanie się w nią, a pozycji i styli jej praktykowania jest wiele i nawet posiadają one swoje specjalne nazwy. Możesz siedzieć na podłodze, na krześle, na pufie, możesz skrzyżować nogi lub je wyprostować, możesz się nawet położyć. Kombinacji jest naprawdę sporo. Jeśli jakakolwiek z nich odpowiada Ci i czujesz, że akurat siedząc „po turecku” potrafisz medytować – gratuluję, to świetnie, zostań przy tym. Choć nietrudno jest sobie wyobrazić, że taka pozycja szybciej zniechęci, niż zmotywuje, a zwłaszcza nowicjusza.
Mam do Ciebie jedno pytanie: czy wygodnie Ci się siedzi w ulubionym fotelu albo na kanapie, kiedy wtapiasz się w nią i czujesz, jak każde partie mięśni rozluźniają się, jedna po drugiej? Jeśli tak, to znaczy, że właśnie odkryłaś swoją pozycję medytacyjną.
Osobiście medytuję od wielu lat i nigdy nie przemówiły do mnie żadne z formalnych pozycji. Zamiast tego, mam jedną prostą zasadę, a jest nią wygoda. Nie czuję się komfortowo, kiedy siedzę wyprostowana ze skrzyżowanymi nogami. Dlatego podczas medytacji siadam w fotelu albo kładę się na łóżku lub na podłodze. A kiedy napięcie w moim ciele puszcza, wtedy wiem, że umysł już za nim podąża.
A tak przy okazji, na samym początku ten stan wywoływał u mnie senność. Wielokrotnie, kiedy próbowałam medytować, po prostu zasypiałam. Jeśli też masz takie doświadczenia – przemyśl sprawę, może po prostu za mało śpisz. To wyraźna wskazówka, by zadbać o jakość snu.
Podsumowując, jeśli chodzi o pozycje – wybierz taką, która jest dla Ciebie wygodna i która Cię odpręża. Jeśli to zrobisz, medytacja będzie wyciszać i kojarzyć się z czymś, co przynosi relaks, a nie złość i dyskomfort. A przecież o to tutaj chodzi.
Mit numer trzy: „trudno jest nie myśleć o niczym”
Tak, to na pewno bardzo trudne, skoro jesteśmy wyposażeni w mózg i umysł. Ale nikt od Ciebie nie wymaga, żebyś przestała myśleć. Mitem jest, że medytacja ma wywoływać stan całkowitej ciszy w głowie. Jej celem jest skupienie się na jednej rzeczy na raz. Nie na tym, co kiedyś nastąpi, lub już miało miejsce, ale na czymś, co jest obecne tu i teraz. A co jest obecne w ciszy? Twój oddech, bicie serca, odgłosy natury, albo jakaś delikatna muzyka, która pomoże Ci osiągnąć spokój.
Jon Kabat-Zinn sprytnie to ujął, mówiąc, że medytacja lub bycie mindful, czyli uważnym, to chwile kiedy:
- jesteś tu i teraz,
- wiesz o tym, że jesteś tu i teraz.
Czyli nie oczyszczasz swojego umysłu z myśli, ale raczej kierujesz uwagę na moment obecny, w sposób celowy i nieoceniający.
Bycie mindful, czy poprzez formalne chwile medytacji, czy przez dołączenie uważności do codziennych rutynowych czynności, otwiera oczy. Stajesz się świadoma tego, o czym w danej chwili myślisz, co robisz, co Cię otacza. W przeciwieństwie do ciągłego życia 5 minut na zaś, kiedy będąc w pracy, myślisz o domu, a będąc w domu, ciągle myślisz o pracy. Medytacja nie wyłącza myślenia, a raczej nakierowuje uwagę tak, by umysł i ciało były w tym samym miejscu na raz.
Formalna czy nieformalna, każda medytacja na pewno warta jest spróbowania. Dzięki niej poznajesz swój umysł, zaprzyjaźniasz się z nim, a to prowadzi do innego stylu życia. Proste? Zapewne tak. Łatwe? Nie do końca.
Dlatego tym bardziej nie potrzebujesz dodatkowych utrudnień, takich jak wiara w mity, które dotyczą medytacji.
Podobał Ci się ten tekst? Daj znać w komentarzu :-)