Naucz się słuchać innych, i nie mów tak dużo
To jest świetna wskazówka. Cudowna. Bo NAPRAWDĘ rzadko kto potrafi po prostu słuchać drugiej osoby. Nie doradzać. Nie namawiać. Nie przekabacać. Nie przekonywać. Nie mieszać. Nie wpływać. Nie ingerować. Nie poprawiać. Nie „a jeśli chodzi o mnie to…”. Nie reagować swoimi traumami.
Oj, wysłuchać kogoś to jest dopiero sztuka!! Ludzie chodzą do szkół, żeby się tego uczyć, bo naprawdę jest czego! A poczuć się prawdziwie wysłuchanym przez drugiego człowieka to lek na całe zło. Ambrozja!
Dlatego wcale niedziwne, że tak często w poradnikach, czy na warsztatach rozwojowych, często usłyszysz i przeczytasz: „naucz się słuchać innych”. Świetna rada, która potrafi diametralnie poprawić jakość relacji, zjednać sobie szefa i uratować prawie każdy związek (nie mówię tylko o tych romantycznych). Piękne, mądre i skuteczne! Tylko korzystać, nie?
No nie.
Nie zupełnie.
Niekoniecznie dla wszystkich.Moim skromnym zdaniem ta świetna rada, nie sprawdzi się u WWO. Dlaczego? Bo wrażliwiec słuchanie ma w genach. Umie, lubi, można by powiedzieć, że aż za bardzo. „Ale jak to za bardzo? Jak to za bardzo?!” – niektórzy się oburzą. A no za bardzo.
Da się za mało słuchać, to i da się za dużo słuchać.
A wrażliwcy z tej drugiej opcji korzystają. Tak bardzo słuchają innych, tak bardzo ustępują miejsca na scenie, tak chętnie oddają mikrofon, że sami mało mówią. Mało wyrażają siebie, swoje opinie, swoje emocje, swoją perspektywę, swoje przemyślenia.
I BYNAJMNIEJ nie wynika to z tego, że brakuje im opinii, emocji, przemyśleń. OOOj nie. Wręcz przeciwnie, tego to zawsze mają pod dostatkiem, dzięki swojemu bogatemu życiu wewnętrznemu. Tylko że tak uważnie słuchają, że ich przestrzeń jest ciągle zajmowana przez innych ludzi, zresztą za ich zaproszeniem, zgodą i zachętą.
Więc, zamiast uczyć się słuchania, większości wrażliwcom doradziłabym coś innego. Moja praca domowa, którą Ci zadaję drogi WWO, brzmi następująco:
Jeżeli zaliczasz się do tych wrażliwców, którzy umieją, lubią i z lekkością zamieniają się w słuch, zastanów się, jaką funkcję spełnia ta umiejętność, a dokładnie – jej nadużywanie. Inaczej mówiąc: kiedy tak uważnie słuchasz innych, czego nie chcesz powiedzieć sama? Co takiego sprawia, że tak często i chętnie schodzisz ze sceny i oddajesz ją innym? Co byś zyskała wchodząc na tę scenę trochę częściej?
Opanuj swoją złość zanim ona opanuje Ciebie.
I znowu mamy bardzo pomocną wskazówkę. Przyda się wszystkim, którzy najpierw robią, a potem myślą. Którzy wrzeszczą za kierownicą przy każdej okazji, przelewają swoje frustracje na innych w postaci głośnych i gwałtownych tyrad, napędzają się własną nieokiełznaną ekspresją złości, przez co nagminnie krzywdzą swoich bliskich.
Zauważ jednak, że w większości przypadków Wysoko Wrażliwa Osoba nie podpada pod ten rysopis.
NIE oznacza to, że wrażliwiec nie ma problemów ze swoją złością i jej ekspresją. A i owszem. Ma. A jakże. Tylko że nasz problem leży na na drugim biegunie.
Wrażliwe duszyczki ZA MAŁO wyrażają złość. Za głęboko ją zakopują wewnątrz siebie i stanowczo za rzadko po nią sięgają i wyjmują na zewnątrz. Tak bardzo wyspecjalizowaliśmy się w tym chowaniu złości, że staliśmy się chronicznie miłymi osobami.
Tak wielkie to pole do rozwoju dla wrażliwców, że napisałam o tym już nie jeden a dwa teksty:
Zajrzyj, zajrzyj, śmiało.
WWO uśmiecha się i zawsze mówi dzień dobry sąsiadom, pomaga, służy wsparciem, wysłucha każdego (patrz punkt 1.) Przecież takiego człowiek nigdy szlag nie trafia. Anioł. No anioł. Uosobienie dobroci.
Stąd też kierując się do WWO, zdecydowanie tę świetną wskazówkę podmieniłabym na: nie opanowuj się, bo robisz to całe życie i co z tego masz? Wrzody żołądka co najwyżej.
Nie opanowuj się. Tak, zaszalej, pokrzycz sobie, kopnij w ścianę, rzuć talerzem, wydrzyj się jak rudy wyjec. Pozwól, żeby Ciebie też szlag trafił, choćby na chwilę – włącz telewizor i zobaczysz, że powodów nie brakuje. Wyrzuć to z siebie. Pozwól swojej złości ujrzeć światło dzienne i zaistnieć, choćby na moment.
„Czyś ty zwariowała, no po co niby mam to robić?” – zapytasz. Moje wariactwa to osobna sprawa, nie zmieniajmy tematu, ale powodów do ekspresji złości nie brakuje:
Po to, żeby pokazać sobie, że człowiek, który złości się od czasu do czasu to nadal dobry i poczciwy człowiek.
Po to, żeby uruchomić machinę energetyczną, jaką jest złość, która mobilizuje do działania, stawiania granic, obrony swojego terytorium (Hello!? Towar deficytowy u WWO, zgadnij czemu? Chronicznie miła osoba nie stawia granic i potem choruje za każdym razem, kiedy inni ludzie wchodzą jej w szkodę.)
Po to, żeby trochę podbić poczucie własnej wartości.
Po to, żeby doświadczyć złości, a nie tylko bycia miłą osobą.
Po to, żeby zbić ten brzydki talerz, który i tak nigdy Ci się nie podobał, a tak będzie okazja, żeby w końcu zszedł Ci z oczu.
Owszem, ogólnie raczej każdej osobie radziłabym „opanuj swoją złość, a przynajmniej popracuj nad sobą w tej kwestii”. Natomiast kierując się w stronę wrażliwców powiem inaczej: pozwól sobie na złość, bo założę się, że za często tego nie robisz.
Jeżeli złość to emocja zupełnie Tobie nieznana, to zajrzyj do mojego tekstu pt. „Złość piękności szkodzi? A skądże! Nie dość, że pokazuje, co jest dla Ciebie ważne, to w dodatku dodaje energii i sił”. Znajdziesz tam więcej informacji na temat złości, jak ona działa, jak wychodzi nam bokiem, o zachowaniach agresywnych, pasywno-agresywnych i innych ciekawych rzeczach, które o złości warto wiedzieć.
No dobra, dwa punkty to raczej tej listy nie wyczerpują, ale na początek starczy, a i tak zadałam Ci sporo pracy domowej do odrobienia. :-) Daj znać jak Ty to widzisz. I z jakich innych całkiem przyzwoitych wskazówek nie zamierzasz skorzystać?