Na przykład, uważamy, że jeśli upuścisz kanapkę masłem do dołu, to masz 5 sekund, by ją podnieść i jeść bez żadnych obaw. Albo że trzeba zamknąć okno podczas burzy. Czy też, że cukier krzepi. (No może to ostatnie jest nieco mniej aktualne.)
Niektóre są całkiem niewinne, inne nawet śmiesznawe. Lecz są też i takie założenia, powszechnie brane za prawdę, które potrafią Ci bardzo zaszkodzić. Dlatego warto przyjrzeć się przynajmniej jakieś ich części – dziś 9 sztuk, za tydzień kolejne.
Przyjrzyj się, i zastanów, które z nich brzmią znajomo. A z którymi rozstałaś się już dawno?
Żeby się za coś zabrać, musi Ci się najpierw zachcieć
Na przykład ten tekst – patrzysz na niego i myślisz sobie: „Eee trochę przydługawy. Przeczytam, jak mnie najdzie ochota.”
Tego typu myśli bardzo często przychodzą nam do głowy, a ich błędność polega na złej kolejności. Bo „jak mnie najdzie ochota, to przeczytam, posprzątam, nauczę się, poćwiczę” zadziała dopiero wtedy, kiedy odwrócisz kolejność i powiesz sobie: „zacznę czytać, sprzątać, uczyć się lub ćwiczyć, a z każdym krokiem na przód będzie mi się coraz bardziej chciało”.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Motywacja rośnie w miarę działania. Więc nie czekaj, najpierw działaj, a zobaczysz, że za chwilę Ci się zechce.
Emocje to coś złego
Istnieje pewne powszechne przekonanie, że jesteśmy przede wszystkim istotami rozumnymi. No cóż… że tak powiem delikatnie, nie do końca jest to prawda, a przynajmniej nie zawsze. Owszem, potrafimy myśleć racjonalnie, rozważnie i (w miarę) obiektywnie, jednak większość decyzji, stety lub nie, podejmujemy kierując się emocjami.
Wybieramy swój zawód, partnera, miejsce zamieszania, polityków, przyjaciół, filmy, książki, styl życia, sposób spędzania wolnego czasu, krój spodni, kolor auta, i roślinkę na parapet – przy pomocy emocji. Coś nam się podoba lub nie. Lubimy coś lub nie. Czujemy, że coś jest ważniejsze niż coś innego.
Zawierzamy swoim przeczuciom, odczuciom, uczuciom, pierwszym wrażeniom, intuicji i tym, co mówią nam bebeszki. Nawet mówimy: „niby wszystko jest w porządku z tym gościem, taki przyzwoity facet, ale coś mi w nim nie gra”.
Rzadko kiedy robimy dogłębną analizę szczegółowych danych rzeczy i osób, którymi się otaczamy. Chyba byśmy zwariowali, gdybyśmy mieli prześwietlać wszystkich i wszystko. O wiele szybciej, łatwiej (i czasami słuszniej) jest zawierzyć swoim emocjom.
I tak w gruncie rzeczy robi każdy. Tylko niektórzy się do tego otwarcie przyznają, inni nie do końca są tego świadomi, a jeszcze inni chcą zachować pozory, że emocje to coś niepoważnego i tylko dla kobiet, a te i tak dramatyzują.
Pewność siebie to przebojowość i nerwy ze stali
Może myślisz, że musisz być przebojowy, gadatliwy, i zawsze lekko uśmiechnięty niczym James Bond, żeby móc nazwać siebie pewną siebie osobą. Musisz błyszczeć w towarzystwie, a w kryzysowej sytuacji zachować niczym niezmącony spokój.
Według tego założenia tylko wtedy będziesz w stanie realizować swoje marzenia i żyć życiem, które sobie wyśniłeś. Owszem, może i do filmów taka teoryjka pasuje, jednak w prawdziwym życiu sprawa o wiele bardziej się komplikuje i wygląda mniej więcej tak:
- Realizujesz swoje cele, pomimo że jednocześnie trzęsiesz się ze strachu.
- Zapraszasz kogoś na randkę, nie wierząc w to, że masz jakieś szanse.
- Wypowiadasz odważne słowa, ale drżącym głosem.
- Nie czujesz pełnej gotowości, i ruszasz do przodu.
- Dziś jesteś pewny swoich umiejętności a jutro wątpisz w siebie i zaliczasz dołek.
Tak najczęściej wygląda pewność siebie w praktyce. Bardziej skomplikowana, wielowymiarowa i ludzka.
Jak komuś wybaczysz to znaczy, że uszło mu na sucho
„Wyrządził mi krzywdę, więc ja mu na złość nigdy nie wybaczę.” – w ten sposób myślimy sobie, że w jakiś magiczny sposób (może telepatia, telekineza?) złoczyńca odbierze nasze negatywne wibracje i będzie mu przykro. Nie można mu wybaczyć, bo to by przecież oznaczało, że jego postępki uszły mu na sucho.
W takim sposobie myślenia kryje się sporo błędnych założeń:
Po pierwsze, że wybaczanie ma cokolwiek wspólnego z drugą osobą. A ma niewiele. Wybaczasz dla swojego dobra, spokoju wewnętrznego i zdrowia psychicznego. Można nawet powiedzieć ze wybaczanie jest (zdrowo) egoistyczne. To o Ciebie chodzi, bo ktoś Cię skrzywdził i DLATEGO tym bardziej potrzebujesz powrotu do dobrej formy, a kumulowanie nienawiści nie załatwi sprawy.
Po drugie, kiedy Ty hodujesz w swoim ciele toksyczne myśli i emocje, złoczyńca siedzi w domu i nic o tym nie wie. Najprawdopodobniej w ogóle o Tobie nie myśli. Więc znowu – tu chodzi o Ciebie i Twoje zdrowe.
Po trzecie, nawet jeśli zaplanujesz zemstę, wiedz o tym, że (co badania dowiodły) – zemsta nie daje ulgi, nie poprawia samopoczucia, nie dodaje skrzydeł. No i rzecz jasna, nie odkręca zła, które już się stało na samym początku. Wybaczanie nie polega na unieważnieniu zła, które Ci wyrządzono i wybielaniu złoczyńcy. Wybaczanie to proces w Twoim sercu i umyśle. Daj sobie czas na złość, depresję, żal, opowiedz swoją historię i zacznij dbać o swoje dobro, być może tak jak nigdy dotąd.
Zrób to dla siebie. Odpuść.
Negatywne myśli i emocje to coś złego i trzeba się ich pozbyć
Poruszamy się w założeniu, że emocje można podzielić na te pozytywne i negatywne. Jeśli odczuwasz pozytywne to wszystko z Tobą w porządku. Jednak jeśli tylko poczujesz jakąś emocję negatywną – to dowód na to, że coś robisz nie tak, gdzieś popełniasz błąd i schodzisz na manowce. Myślisz sobie wtedy, że im szybciej się z tego otrząśniesz, uśmiechniesz i wrócisz do normalnego (czytaj: pozytywnego) życia, tym lepiej dla Ciebie.
Te założenia nie tylko są błędne ale też bardzo niepomocne. Dlatego im dalej będziesz się od nich trzymać, tym lepiej dla Ciebie. Nie oceniaj swoich emocji, nie dziel ich na te, które dobrze jest odczuwać i te, których Ci nie wolno.
Jeśli cokolwiek czujesz, to świadczy tylko o jednym: jesteś człowiekiem. A ludzie to emocjonalne istoty. Emocje to nasz chleb powszedni. Tłumienie sporej ich części i wymuszanie na sobie uśmiechu, kiedy nie masz na to najmniejszej ochoty, nie wyjdzie Ci na dobre. Odwrotnie – poczujesz się przez to o wiele gorzej niż na początku.
Kiedy już siebie zaakceptujesz lub uwierzysz w siebie – tak Ci zostanie. Zadanie odhaczone
Guzik. Nic nie zostanie, bo samoakceptacja, wiara w siebie, samodyscyplina, autoempatia, czy cokolwiek innego z wielkiego działu „pomaga mi żyć” – to umiejętności, a nie włącznik światła, który raz pstrykniesz i już jesteś oświecony.
Nic nie pstrykasz. Nic nie odhaczasz. I nic nie przełączasz. Prawda jest taka, że praca nad sobą wymaga ciągłej nauki i ćwiczeń. Ciągle. Podobnie jak ze sportem czy grą na pianinie: przestajesz ćwiczyć, Twoja forma spada, a Twoja umiejętność traci gibkość.
I nieważne, czy mówimy o umiejętności jeżdżenia na łyżwach czy akceptowania swoich słabości – wszystkie one wymagają stałych ćwiczeń, treningów i nauki. To zadanie na całe życie.
Żeby siebie zaakceptować, najpierw muszę się zmienić
Akceptacja kojarzy mi się z otwartymi drzwiami. Otwierasz zamknięty dotychczas pokój (pokój to Ty – to tak w ramach wyjaśnienia) i patrzysz, co znajduje się w środku. Akceptujesz to co zastałeś, czyli przyjmujesz do wiadomości, że jest jak jest. Tu i teraz. Sprawy mają się tak a nie inaczej. Nie zaprzeczasz, nie uciekasz, nie oszukujesz sam siebie, nie koloryzujesz ani nie zaklinasz rzeczywistości tylko otwierasz się na sytuację, jaką zastałeś.
I dopiero wtedy, możesz wziąć się za ewentualnie zmiany. Oglądasz i zastanawiasz się, co począć z tymi wszystkimi znaleziskami. Decydujesz, które z tych rzeczy nawet Ci się podobają, a nad którymi można by jeszcze popracować.
Nie myl akceptacji z aprobatą. To, co widzisz, nie musi Ci się koniecznie podobać. Ty jedynie przyjmujesz do wiadomości, że jest tak a nie inaczej. Akceptacja to też nie to samo co rezygnacja. Otwierasz drzwi do pokoju, wchodzisz i tam zostajesz. Pracujesz na tym, co masz. Aktywnie. A nie poddajesz się i wychodzisz.
Dlatego faktyczna kolejność brzmi: najpierw siebie zaakceptuj, takiego jakim jesteś dziś, dopiero potem pracuj nad tym, co chcesz zmienić. Nie odwrotnie.
Kiedy o czymś nie mówisz – problem zniknie
Ukrywanie swoich problemów to całkiem niezła strategia na przetrwanie w trudnych warunkach, zwłaszcza kiedy czujesz, że nikt Ciebie nie rozumie, nie wspiera, nie akceptuje. W takim środowisku raczej nie masz ochoty na rozmowę o swoich uczuciach i poglądach, wręcz przeciwnie: czujesz, że najlepiej zrobisz, jeśli schowasz się przed światem z całym swoim życiem wewnętrznym
Niestety tak często wyglądają lekcje wyniesione z dzieciństwa. I może nie raz uchroniły Cię przed przykrościami, ale bardzo możliwe, że z biegiem lat przemieniły się w wielką kulę u nogi. Teraz, kiedy stałeś się osobą dorosłą, nieumiejętność mówienia o problemach zaczyna odbijać się czkawką.
Bo problemy mają to do siebie, że jeśli o nich mówisz, zmniejszają się, a jeśli o nich milczysz, przybierają na wadze. Czyli coś, co kiedyś Ci pomagało, teraz działa zupełnie odwrotnie.
Ludzie, którzy potrzebują pomocy, wyglądają jak biedne maleństwa
Wyobraźmy sobie dwóch chłopców w szkole podstawowej. Jeden jest duży, silny i znęca się nad drugim mniejszym i słabszym. Który z nich potrzebuje pomocy? Obaj. W takim samym stopniu i to jest bezsprzeczne. Różnica między nimi jest taka, że każdy potrzebuje innego rodzaju pomocy.
Osoba, która ma duże problemy albo która doświadczyła jakiejś traumy, nie musi wyglądać jak zbiedzony piesek ze schroniska. Może warczeć, szczekać, a nawet gryźć. Może przyjąć wygląd szefa tyrana, wrednej koleżanki, która nigdy nie przepuściła okazji, żeby wbić Ci szpilę, albo babci, która zawsze Cię krytykowała.
Z powodu piekła, które mają w głowie, tacy ludzie tracą zdrowy rozsądek, spokój wewnętrzny i trzeźwy kontakt z rzeczywistością. I dlatego, nawet jeśli trudno to zaakceptować, potrzebują pomocy tak samo jak Ci, którzy przypominają zbiedzone pieski.
Ok, oto i połówka 18-punktowej listy. Tutaj znajduje się kolejne pół. A póki co, zostaw komentarz i daj znać, które założenie być może dalej przyjmujesz za dobrą monetę, a które już sobie dawno odpuściłaś.